*
Brzozy (acz nie wszystkie) uroniły już wszystkie liście; na innych drzewach jeszcze się trzymają, złocistobrązowe. Czy to jesień tak szybko zapada, czy ja tak rzadko przyglądam się krajobrazowi?
Zaczynam od zwiedzania Piotrkowa. Szukam jedynej w mieście (wg mapki Szlaku Wielu Kultur) secesyjnej willi "Wanda". Jest! Prawie naprzeciwko gmachu Starostwa Powiatowego. Nawet "chroniona", jednak w pożałowania godnym stanie. Czy ktoś przywróci jej świetność, zanim się po prostu rozsypie?
Zabytkowe zadaszenie peronu na stacji w Piotrkowie Trybunalskim |
Przyciągnęła moją uwagę cukiernia "Migdał" (w środku "Café Amande"). Piękny, choć skromnymi środkami osiągnięty, pastelowy i delikatny wystrój wnętrz przywodzi na myśl Francję (wkomponowuje się w to nawet obraz pt. "Sandomierska kwiaciarka"), podobnie jak nazwa oryginalnego ciastka "paryżanka" oraz młoda, ładna ekspedientka – farbowana brunetka.
Uliczka w centrum Piotrkowa |
Dość tyle powiedzieć o urokach Piotrkowa. Reszta to bonus dla tych, którzy tu zawitają.
Znów staję
przed kościołem farnym pw. św. Jakuba.
Teren po
zburzonych budynkach przy ul. Starowarszawskiej. Podcienia między
potężnymi przyporami sąsiednich, niewątpliwie zabytkowych
kamienic służą dziś przechodniom za toaletę. A sto metrów dalej
jeszcze się trzyma zamek królewski z XVI wieku. Prosta budowla,
solidny klocek. Na szczycie wciąż powiewa narodowa flaga.
Nieopodal –
dawna Wielka Synagoga. Przetrwała okupację, ale była miejscem
męczeństwa ludności żydowskiej, stanowiącej przed wojną 20
procent mieszkańców miasta. To właśnie w Piotrkowie hitlerowcy
założyli pierwsze getto na terenach okupowanej Polski.
Za Rondem
Bugajskim – w kierunku Sulejowa.
Gospoda "Pod Dobrym Aniołem", gdzie bym wstąpił, gdybym nie miał solidnej wałówki. |
Nie chcąc iść ruchliwą szosą,
przechodzę na drugą stronę rowu odwadniającego, gdzie przez
chwilę jest równo i daje się iść. Potem wchodzę na skarpę i na
obrzeżu lasu znajduję coś jakby dróżkę, usłaną liśćmi.
Ściele się równolegle do szosy. Pojawia się czerwony szlak (miał
być!), oddala mnie od szosy i jej zgiełku. Otacza mnie za to zapach
siana. A potem – ściętego drzewa. Zalesienie się kończy,
trafiam do jakiegoś przysiółka, gdzie na rozdrożu znaki szlaku
znikają. Dróżka, która wiodła prosto, skręca między domami, po
czym znika też. W takim razie idę na azymut tam, gdzie szlak
powinien prowadzić wg mapy (niestety, bardzo niedokładnie przeze
mnie przerysowanej). Jakąś leśną granią czy nasypem – z miejsc
wyniesionych zwykle więcej widać. Cichutko dają znać o sobie
rozmaite ptaszki. Dochodzę do leśnej drogi – no tak, odnalazł
się czerwony szlak, nie oznaczony na rozdrożu!
Na polanie,
gdzie szlak zakręca a ptak robi "Czip! Czip! Czip!", jakiś
pan rozmawia przez telefon, oddaliwszy się od swojej motorynki.
Zza drzew
wyłania się imponujący kościół z klasztorem. To Witów Kolonia.
Szlak prowadzi właśnie tam. Ufortyfikowane niegdyś opactwo
istnieje od 850 lat! Sanktuarium Matki Bożej Zwiastowania ma dziś
charakter barokowo-klasycystyczny, ale zachowane drewniane tryptyki
wyglądają na znacznie starsze, średniowieczne – świadczą o tym
charakterystyczne postacie ludzkie z dużymi głowami, jak również
pociemniałe polichromie. Przed każdą kapliczką zaś usługujący
danej osobie aniołowie – marmurowo biali, ze złotymi skrzydłami
i insygniami. Moją uwagę przyciąga jedna postać – młodzieńca
(o ile nie niewiasty!) z dłonią uniesioną w osobliwym geście. Kto
to jest? I co ma mi do powiedzenia? Co oznacza owa mudra?
A to chyba poczet zasłużonych dla zakonu |
Od
kościelnego dostaję broszurkę "Kościół i plebania w Witowie pod Piotrkowem gub." - przedruk z 1909 - i dowiaduję się, że jest w Witowie jeszcze drugi
kościółek, zabytek klasy 0, ale niszczeje, parafia mała, trzeba
by żebrać o każdy grosz u konserwatora zabytków...
Idę dalej.
Chyba zaczyna się już ściemniać, choć cały dzień nie było
specjalnie widno. Grunt, że sucho i cieplutko, jak na listopad. Ale
już wilgotne powietrze, powstaje jakaś warstwa inwersyjna i dymy z
kominów ścielą się nisko, co nie uprzyjemnia wędrówki.
Noc zastaje
mnie we wsi Kałek, a łudziłem się, że za dnia dotrę do
Sulejowa! Na zegarze jeszcze wczesna godzina, ale jak tu po ciemku
wypatrywać szlaku? Znowu będzie trzeba na azymut. Przedtem jednak
właśnie w tej wsi pojawia się pierwsza dziś żółta
strzałka. Za to, jaka duża! Od razu jakoś raźniej. Kałek jest
bardzo długi. Co jakiś czas przystanek autobusowy, ale autobusu –
nie uświadczyłem. Przysiadłem na ławeczce, robię sobie drugą
herbatę. Pieski z rzadka poszczekują, czasem przejeżdża auto,
poza tym panuje cisza, w której słyszę łopot skrzydeł dzikiej
kaczki. Wszędzie pachnie nawozem.
Szlak skręca, ma obejść rzeczkę Liciążę – decyduję wyjąć latareczkę-punktówkę. Przydaje się, ale znaki szlaku i tak tracę z oczu. W kolejnej wsi zasięgam języka i dzięki temu trafiam do mostku. Za mostkiem długie kilometry przez las, pole, znowu las. Rześkie ale nie zimne powietrze pachnie wilgocią, jak w górach. A przecież brakowało mi w tym roku wędrówek po Tatrach!
Moja droga
wyszła na Zdrowie. Tak się nazywa ulica – przedłużenie drogi
leśnej, którą trafiłem do Włodzimierzowa, wędrując nie wiem
ile kilometrów z biegiem Liciąży. Wiem natomiast, że przede mną
drugie tyle – wzdłuż szosy. Przynajmniej się nie zgubię. Przez
okna widzę wnętrza domów. Jak pięknie tu ludzie mają urządzone!
Wzdłuż
ruchliwej szosy, na szczęście, idzie inna, nieutwardzona i
nieuczęszczana droga (a na niej szlak czerwony, który nie wiedzieć
skąd się odnalazł), tylko muszę dobrze przyświecać latarką.
Wstąpiłem do baru, upewnić się, czy to ta szosa, a przy okazji
przekąsić na ciepło frytki. I właśnie gdy z nimi wychodziłem,
lunął deszcz. Zjadłem frytki pod zadaszeniem, dopiero wtedy
założyłem pelerynę i odważnie wyszedłem pod prysznic z nieba. Z
początku była to właściwie mżawka, kapuśniaczek, ale nim
dotarłem do mostu w Sulejowie, miałem już całkiem przemoczone
rękawy, a nim dobrnąłem do Podklasztorza na nocleg – także
buty. Jezdnią i pełnym liści chodnikiem płynęły rwące potoki,
a ja nie każdy akwen zauważałem, nawet z latarką.
Na nocleg
dotarłem przed dziewiątą – dwadzieścia km marszu zajęło mi
dziś 10 godzin, z czego blisko połowę już po zmierzchu! Mimo
wszystko, nie narzekam. Szło się miło, spokojnie, przez dużą
część drogi pachniał las, i nawet nie zmarzłem. A kwatera w
"Sosence" – po prostu luksus za jedyne 40 zł.
Najważniejsze, że ciepłe kaloryfery – a moje przemoczone buty
znalazły nocleg na termie w kotłowni.
Poprzedni etap na tej trasie
Poprzedni etap na tej trasie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz