środa, 16 sierpnia 2017

Etap P21: Bukowie - Bierutów - Jelcz-Laskowice

Słońce wschodzi nad kukurydzą. Opromienia skoszoną część pola. Mokry śpiwór (rosa!), mokra torba, wilgotna wiatrówka, która mi służyła za poduszkę. Tylko ubranie (było wewnątrz śpiwora) i wnętrze plecaka - suche. Teraz się przyda ta duża plastikowa torba, którą wziąłem, nie wiedząc po co. A gdy słońce będzie już wysoko, rozpostrze się gdzieś śpiwór i wysuszy. Na pierwsze śniadanie reszta twarogu napoczętego wieczorem i parę ogórków kiszonych. Na deser orzeszki, Nad polami skowronek, na szosach tiry, tu zaraz jest droga wrocławska - nią chyba przyjdzie mi dojść do Bierutowa (tylko 2 km). Na razie jednak mało uczęszczana dojazdówka - przy niej żółto kwitnące nawłocie, wrotycze,  dziurawce - i biało kwitnące nie wiem co, może bylice.


Ktoś postawił pokaźnych rozmiarów baner reklamowy z napisem: "Kupię auto"> Ma ktoś do sprzedania?
Zaczyna się Bierutów. Chodnik raz jest po prawej stronie, raz po lewej, raz wcale. Chyba każdy właściciel posesji urządza go sobie we własnym zakresie. Za to formy domów - ciekawe.


  Otrząsasz się z krótkiego poobijanego snu
  drżysz od chłodu na powitanie rześkiego poranka
  wśród białych domów otwarte okno
  życzliwie wypuszcza zapach świeżych bułek

  Wchodzisz do przyjaźnie otwartego sklepu
  po trochę powściągliwego ciepła i jogurt
  zabierasz z nimi nową porcję nadziei. 
                                  J. P. L.

Dolny Śląsk - tu polskość przetrwała 600 lat pod obcymi rządami, by w końcu wygasnąć tuż przed tym, jak wróciła tu Polska.

Podwójna brama - myślałem, że wiedzie na teren kościelny, a okazuje się, że to wejście do starszej części miasta., dawniej może główna brama wjazdowa od wschodu. Na ulicy zagaduje mnie starsza pani, która rozpoznała we mnie pielgrzyma:
  - Gdzie się pan zabłądził? A, dopiero pan wraca z Jasnej Góry?
  - Nie, ja idę do Santiago de Compostela.
  - Aha. - Moja odpowiedź nie wywarła oczekiwanego wrażenia.
Napotkałem dwie otwarte apteko-drogerie i dwie piekarnie, ale ani jednego ogólnospożywczego. Ciekawe... Ale oto rynek, czy też właściwie plac, który po nim pozostał. Ale właśnie otwierają się pierwsze stragany: tu warzywa a tam ciuchy. Pół godziny później kupię tu wesołą, pomarańczową koszulę za... 5zł! ''

Łamane (nie proste) kąty ścian i ulic, zdobione elewacje, zabytkowe drzwi - wszystko mnie fascynuje w tych dolnośląskich miasteczkach. I ta zaciszność. Tymczasem udało się zdobyć jogurt.  



Bierutowski "barbakan"
 - prawdopodobnie resztki jakiegoś nie odbudowanego do dziś kościoła
. Ale kościół z kominem? O co chodzi?


Biersin - Spółdzielnia inwalidów, ale siedziba kojarzy się z wielkim przemysłem z lat '70.

Koło zieleńca (i ruchliwych dróg) "Orlen". Hura, hura, będzie kawka! I to sprawiedliwa (fairtrade). Na tych ławkach rozpostrę i wysuszę śpiwór, choć planowałem to zrobić dopiero za 2-3 godziny. Ale słońce tak już grzeje, że nie ma co czekać.


 
Teraz na orlen, domyć się i na kawę na dobry początek dnia. Spożywam ją na karuzeli, jakby idealnie w tym celu zaprojektowanej. Jest nawet gdzie oprzeć plecak.... Kto mi cyknie zdjęcie?  Wszyscy albo jadą rowerami, albo z wózkami i do tego rozmawiają przez komórki. A ta starsza pani nie miała okularów i "ucięła" mi głowę. W ostatniej chwili poprosiłem Siłę Wyższą i nadeszli starsi państwo, Pan na chwilę odstawił kule i zrobił mi zdjęcie -  wyszło jak trzeba! Od rana mały cud.
  "Cuda nie dzieją się w sprzeczności z naturą, tylko z tym, co o naturze wiemy" (św. Augustyn).
 

Lekko odurzony kawą i słońcem, idę cienistą alejką w stronę wyjścia na Oławę. Mężczyzna w stroju motocyklisty objaśnia mi drogę, wyprowadzając mnie z błędu.
Charakterystyczny kształt dolnośląskiego (ale także południowoszwedzkiego) okna, nawet w domach mieszkalnych, tych starych.

Oprócz koszuli, która mnie urzekła, zaopatrzyłem się w Bierutowie (choć nie dałbym głowy, że to nie było w Sycowie) w dermosan (sprawdzony od 25 lat środek zapobiegający oparzeniom słonecznym, choć od paru lat, mimo niezmienionego składu, już nie piszą że chroni przed UVA i UVB; dawniej przypisywali mu faktor 5 = dla mnie w sam raz). Pani magister cierpliwie przekonuje klientkę, że nie wszystkie przepisane jej leki są jej potrzebne. Daj Boże więcej takich farmaceutów!


Zaraz za Bierutowem jest Karwiniec, a w nim - kolejny park ze starymi drzewami. A dalej - już drugi dach dziś widzę w robocie. Oczywiście, mocno spadzisty. Google Map dobrze kombinuje. Dziś znów szosą mało uczęszczaną, wśród lasów. Po lewej robinie już duże, po prawej rośnie młode pokolenie.


Akacjowe wędrowanie

Dłonie akacji falują w delikatnym tańcu,

łagodnie wachlują paprocie.

Mój nieumysł nuci wam piosnkę.

"Szust-prust!", ciężarówka – ziejący smok na kołach – owiała nas zatrutym tchnieniem.

Ale akacje i ja już wracamy do spokoju.

Pozwólcie mi masować stopami, poprzez asfalt,

miękkie podłoże, z którego wyrastacie.

Droga nie jest daleka, choć nie ma końca.

Tyle samo w każdym kierunku.

Gdzieś w górze, nad akacjowymi parasolami słońce!

To, które nas budzi z uśpienia.

Was ciągnie w górę

a mnie wciąż przed siebie.

Nad akacjami czuwają sosny,

nad nami wszystkimi – niebo.


Przede mną zatrzymał się samochód. Wysiada pan lat 50+ w stroju sportowym. Zapytałem o drogę, bo nie wiedziałem, czy iść dalej prosto, czy skręcić tu gdzieś w las. Nawet udało mi się go przekonać, że wieś, której szukam, jest na prawo od tej drogi, a nie na lewo. Wyjął bowiem map i wszystko stało się jasne. Przy okazji pogadaliśmy. Powiedział, że szanuje ludzi z pasją, jaka by ona nie była. Jego pasją jest bieganie. Od trzech lat z kawałkiem - to mniej więcej tyle, vo moją - przemierzanie dróg jakubowych. Jeszcze mi dolał wody do pełna. I zaczął się rozgrzewać przed kilkukilometrowym biegiem. A ja już dokładnie wiedziałem, jak mam iść.

Akacje podają mi wyciągnięte ręce, jak do "przybicia piątki".
W sklepie podobny zestaw jak wczoraj - orzeszki i maślanka (tym razem nie ma wyboru). Żył będę.
Wieś Posadowice spokojna i zadbana. Uwielbiam to. Musiała też przypaść do gustu jurorom gminnego konkursu - zdobyła tytuł najpiękniejszej wsi gminy Bierutów. Cieszę się, że moja droga wypadła właśnie tędy. Czerwone cegły, czerwone dachówki, czerwone tynki. Ściśle mówiąc: karminowe. Kościół czerwono-czarny, peosty ale strzelisty. Wieże kościołów miały, oprócz symbolicznego, znaczenie praktyczne: każdy - miejscowy czy przybysz - mógł trafić z daleka do centrum miejscowości.



Obłacam się, wiatr też coraz silniejszy, choć nadal nie zimno. Słońce prześwituje, parno. Młoda kobieta z dwójką małych dzieci i trzecim w wózku widzi, że robię zdjęcie i coś zapisuję:
   - Co pan, jakiś historyk?
   - Lubię opisywać to, co widzę i fotografować, a kraj jest piękny.
Nić porozumienia nawiązana:
   - Tak, ludzie  jeżdżą gdzieś tam, a nie doceniają tego co mają blisko.
   - A to widać dopiero jak się chodzi pieszo - puentuję swoją tezą.
Moja rozmówczyni jest na wakacjach w rodzinnej wsi i pomaga siostrze z dziećmi ("no bo jak nie pomóc?"). Pogadaliśmy miło, i już po chwili wychodzę z pięknej wsi. Nadal jest parno, wiatr przybiera na sile.

W drodze do Sątoka

Na wejściu do wsi Sątok, niczym na straży społeczności, stoi potężna lipa. Mogłaby startować w konkursie Klubu Gaja na Drzewo Roku. Za nią cały rząd takich drzew, niczym drużyna za dowódcą. Kolejny podwójny szpaler drzew - białonodzy kirasjerzy.

Wiata przystankowa pomalowana w ludowe motywy, dziwnie przypominające kaszubskie. Jedna z trzech chyba takich, widzianych przeze mnie gdziekolwiek. A jedna z tych trzech była na Ukrainie, we wsi, w której kiedyś urodzi się mój tata. Odpoczywam i patrzę, czy zacznie padać (świetne miejsce do przeczekania!), czy przejdzie bokiem.
Malec jedzie przed mamą na samobieżnym traktorze quadzie, Nawet hałas silnika jest realistyczny - to musi być frajda!


Na razie nie pada. Pytam o drogę do Chwałowic, aby nie szosą, i naprzód. Droga leśnymi dróżkami przyjemna. Opisana starannie, ale okazała się zbyt skomplikowana, żebym nie pobłądził. Intuicja próbowała mi przyjść z pomocą: na skrzyżowaniu leśnych dróg ogarnęła mnie ochota, żeby pójść w prawo. Poza tym jednak nie wskazywał na to żaden znak, nawet ptak nie przeleciał (na co liczyłem), posłuchałem więc niewyraźnej rady rozumu i poszedłem dalej prosto. Kilka pól dalej miało się okazać, że w ten sposób nadłożyłem z dziesięć kilometrów...

Deszcz na ogół mnie omija, choć prowokuje do wyjęcia peleryny i przyodziania plecaka w pokrowiec. Las pachnie, potem droga wśród pól. Po lewej słoneczniki, po prawej kukurydza - rośliny Nowego Świata skolonizowały Stary Świat po tym, jak człowiek Starego Świata skolonizował Nowy. Jeszcze tylko ziemniaków i tytoniu tu brakuje. I pomidorów.

Miłocice Wielkie. Ogłoszenie:

 - Naprawdę chcesz, chłopie, komputer z lat 70.? "Odrę" chcesz? Albo IBM Mainframe?  A masz na to pomieszczenie?
Tej wsi nie miałem w planach. Zniosło mnie na południowy wschód.  Zasięgam języka, na wszelki wypadek dwu- czy trzykrotnie. Stąd do Laskowic (czyli do Jelcza) możliwe są dwie drogi: przez Chwałowice lub przez Kopalinę i Piekary. Byle nie znowu przez las! Tak czy inaczej, jeszcze kawał drogi przede mną. Jeśli dojdę dziś do Laskowic, będę bardzo dzielny! Z 20 km planowanych na dziś robi się 30. Przyspieszam maksymalnie, w czym pomaga chmurna pogoda. Wiatrówka już nie ciąży w plecaku ;) Tylko prowiant znów mi się kończy, a w pobliżu nie ma sklepu (bez cofania się, i to sporo).

Po prawej mijam krzyż, tym razem z dedykacją osobistą  "Pamięci Oli Górkiewicz". 17 lat. Na drzewie obok fotografia dziewczyny i plastikowe kwiaty.
Miłocice Małe. Czyli las. Tym razem brzozowy. Zaczynam czuć zniechęcenie. Cóż, to tylko coś takiego jak stan pogody.
 
Can you hear me
that when it rains or shines,
it's just a state of mind?
 
( - The Beatles)


 
Zresztą lubię brzozy, ich wygląd i zapach, i łagodną energię. Uprawiam teraz chińską sztukę chodzenia uważnego lecz szybkiego. Tak chciałbym zdążyć dziś do Jelcza a jutro do Wrocławia - jeszcze za dnia. Dobrze, że ponownie zapytałem o drogę. Jednak przez Chwałowice będzie o 3 km krócej. Koło stadniny koni - właśnie ktoś młody uczy się trzymać w siodle, na koniu prowadzonym dookoła padoku.

Takie znaki czasu śmieszą ... ale cieszą!
Chwałowice. Z jednego obejścia wybiega do mnie troje półnagich dzieci. Bardzo ciekawe, dokąd i dlaczego z apaszką na głowie. Dziewczynka, najstarsza z całej trójki, zainteresowała się nawet muszelką. A jeden z chłopców ostrzegł mnie przed nadjeżdżającym samochodem. Wskazały mi też sklep. Przed nim - stoli i krzesło. Chyba byłem głodny: cała puszka fasolki i trzy ogórki kiszone poszły za jednym zamachem.



Został mi ostatni odcinek, ale słyszę z radia, że minęła już 19-ta... W Laskowicach byłem niebawem. Jest dom z tanimi noclegami, kręcą się tam jacyś Ukraińcy, ale gospodarzy nie ma w domu. Jest telefon, można zadzwonić, ale właśnie padła mi komórka, a nikt po drodze nie jest skłonny pożyczyć mi swojej. Z domu, do którego w tym celu zapukałem, wychodzi facet masywnej postury i nie tylko odmawia, ale równocześnie napiera na mnie jak buldog. Dobrze, że choć odmawia ludzkimi słowami.. Zresztą i tak nie czułem sympatycznie tego lokalu z tanimi noclegami.

Mijałem kościół w budowie. Pewnie w pobliżu jest jakaś plebania - zapytam księży, postanawiam. Zachodzę za kościół. Stoi tam grupka rozpromienionych ludzi w wieku prawie jeszcze młodym. Jeden z gitarą. Tematy jakieś religijne, więc id razu mówię, że właśnie nadarzył się pielgrzym do Santiago, który szuka noclegu.
   - A to dobrze trafiłeś...

Szybka, telefoniczna konsultacja z mężem i zaraz katechetka Jola zabiera mnie do siebie. Pełne zrozumienie - jeden z jej synów był już w Santiago dwukrotnie. Trafiłem na to towarzystwo w samą porę. Mogłem się spodziewać, że Opatrzność coś wykombinuje, ale że tak spektakularnie...!
Oprócz noclegu na miękkiej kanapie i możliwości skorzystania z prysznica, zostaję ugoszczony obfitą i pożywną kolacją, zgodną z moją dietą. Jola obiecuje też szczegółowo opisać mi moją jutrzejszą trasę do Wrocławia. W międzyczasie opowiadamy sobie o małych i wielkich cudach w naszym życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz