Równo pięć lat temu wyruszyłem na mój pierwszy etap wędrówek do Santiago de Compostela, odpowiadając na odczuwane już od dawna wołanie Szlaku. Ja tej drogi nie wymyśliłem, ona mnie wezwała. Roztoczyła obrazy pięknego nieznanego, tchnęła wolnością, obiecywała, że zawsze może być "coś więcej". Wystarczy wyjść z domu, obrać kierunek i wyruszyć z oczami szeroko otwartymi, z otwartym sercem i umysłem pragnącym uspokojenia.
W drodze - a właściwie na wielu drogach - dużo zobaczyłem, poczułem, powąchałem. Upajałem się tą wolnością i przestrzenią. Ogromem świata, pięknem i różnorodnością krajobrazów i ludzi. Na trudy patrzyłem z innej perspektywy. Zrozumiałem i poczułem, że ta Droga jest świetną metaforą drogi życia - i że także może mnie uczyć, jak mogę iść tą ostatnią. Z większą prostotą, otwartością i zaufaniem do większych sił, które porządkują wszystko dookoła, i wskazują nowe kierunki.
Zrozumiałem też, że są sprawy, których droga sama z siebie nie załatwia. Rzeczy, które nie zrobią się same. Że do mnie należy wybór kierunku i to, jak przejdę dany etap. Ale wiem, że gdy znów się zagubię i nie będę wiedział, dokąd iść - najważniejsze, to ruszyć się z miejsca. A iść mogę do Santiago. Przynajmniej.
Złota myśl z ostatniego polskiego etapu: "Robić to, co sprawia radość - to najlepsza kuracja!"
Złota myśl z ostatniego polskiego etapu: "Robić to, co sprawia radość - to najlepsza kuracja!"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz