Zbaczam z drogi za czerwonym szlakiem. Chcę zobaczyć były zbór ariański, a za nim „użytek ekologiczny”. Ścieżka łagodnie się wznosi, po mojej lewej i prawej pola, sady, zadrzewienia. Znowu robi się bardzo parno. Wiem, co to wróży,
Jarzębinowy dom |
Wzgórek, z którego, zdaje się, wypływało uzdrawiające źródełko |
Zboru w Pęczelicach ani widu. Z tablicy info. wynika, że jego resztki ostały się na terenie czyjegoś gospodarstwa, ale z żadnej strony nie udało mi się ich dostrzec. Przede mną natomiast Ostra Góra ze śladami ariańskiego cmentarza. Widać równie dużo – dróżka nie prowadzi przez sam wierzchołek, otoczony chaszczami. Przechodzę trasą, którą najpewniej przebywali bracia polscy, chowając swoich zmarłych. I tak czerwony szlak właśnie tędy prowadzi.
Ostra Góra |
Koniec objazdu. Skotniki Duże – do szosy i na przestrzał. Ksiądz miał rację: sady brzoskwiniowe się skończyły, a i śliwkowe spotykam chyba już ostatnie. Przez pole. Skwar. W samych spodenkach i kapeluszu idzie się dobrze, zwłaszcza że chwilami powiewa wiaterek. Postój na łące. Z różnych stron odzywają się świerszcze. Szumi nawłoć i korony drzew. Poza tym – cisza.
- I tędy można, ale tu droga będzie bardziej zarosła. Jak pan pójdzie w tamtą stronę, to też pan trafi, wyjdzie koło cmentarza.
W ten sposób wyląduję dalej od upatrzonej stacji benzynowej, ale nie będę brnął przez znikające ścieżki.
Pole strachów na wróble. Ten szczególnie elegancki |
15.10. Altanka nad sadzawką w Dobrowodach wygląda na publiczną (kształt ławek, kosze na śmieci), ale starannie ogrodzona. Zamykana bramą, tyle że łatwą do otworzenia. Może to ogrodzenie po to, żeby bezpańskie psy nie wchodziły.
W miejscowym sklepie „Euro” zaopatrzyłem się w kalorie na dalszą drogę. Stacja paliwowa biedna. Jest na niej sklepik, ale nie ma ekspresu ani automatu z kawą, a za toaletę robi toitoi’jka. Ręce umyłem potem w ośrodku zdrowia. Już wybiła 15-ta, a ja jeszcze tutaj. Czy zdążę do Wiślicy przed zmierzchem?
Pogoda natomiast dziś idealna, rzec można: plażowa. Znaki szlaku widoczne, ale skonsultuję się z mapą na zapas. Droga polna jak strzelił na południowy wschód. Popas w brzozowym gaju za skrzyżowaniem. Mam dziś bardzo dużo ciszy w sobie. Drzewa są takie duże, kiedy nie odgradza mnie od nich zasłona myśli i poczucia własnej ważności.
Chotel Czerwony. Cienie się wydłużają i upał w końcu zelżał na tyle, że mogę bez żalu założyć koszulkę. Intryguje mnie nazwa wsi (dawny Hotel „Czerwony”?), jak też biała kamienna figura na początku zabudowań:
Po rzucie oka na XV-wieczny kościółek świętych Stefana Króla i Bartłomieja (właśnie się odprawia) trawersuję do szosy. Ruch niemal zerowy, aż przez chwilę mam wątpliwości, czy to ta szosa, co trzeba. Co jakiś czas rozłożyste wierzby w swej maksymalnej okazałości. Słońce już dość nisko, a wciąż upalnie. Teren jakby bardziej płaski, widoki szerokie. Zmierzam do Wiślicy.
Gorysławice – przedmieście Wiślicy, wydają się równie duże jak ona sama – albo równie małe. A przecież w średniowieczu Wiślica była jednym z najznamienitszych grodów Małopolski, i podobno jednym z największych miast.
Kościół św. Wawrzyńca w Gorysławicach, skąd pochodzi gotycka figura Matki Boskiej z Dzieciątkiem, przeniesiona do Domu Długosza |
Bez trudu trafiam najpierw na rynek – z zieleńcem pośrodku, jak w niezliczonych miasteczkach w całej Polsce – a potem do kolegiaty. Obok – okazały dom samego Jana Długosza, kronikarza dawnej świetności, z okresu Złotego Wieku Rzeczypospolitej. Wybudowany przez niego dla tutejszej kapituły. I właśnie tu dostałem nocleg.
Szkoda, że na tej trasie chodzę bez paszportu pielgrzyma, tym razem zapomniałem nawet muszli.
– A zgłosił pan pielgrzymkę? - pyta drugi ksiądz (obaj po cywilnemu). Pierwsze słyszę, że pielgrzymkę do Santiago trzeba zgłaszać…
– To po czym można poznać, że pan rzeczywiście pielgrzymuje?
– Na przykład, zadzwonić do księdza w Szczaworyżu – odpalam brawurowo – tam nocowałem ostatnio.
W bazylice |
W piwnicach Domu Długosza, które zwiedziłem, podłączywszy się do wycieczki, oprowadzanej przez ks. Daniela, który właśnie dziś ma urodziny! |
Rano pogoda znów cudna. Doszedłem do rzeki Nidy na koniec mostu (tablica Koniecmosty) i zawróciłem. Jadąc minibusem do Krakowa widzę, że to właśnie ten kawałek kraju, który mi się tak bardzo podoba. Łagodne wzgórza, zza których wyłaniają się kolejne, szerokie widoki. Jaka szkoda, że nie idę dalej teraz. Może w przyszłym roku, a może jeszcze w październiku? Och, drogo, moja drogo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz