środa, 4 kwietnia 2018

Etap P3C: Szymanów - Bolimów

Udało się dojechać niezbyt późnym rankiem do Niepokalanowa. Ale etap zaczyna się w Szymanowie, a autobusów nie ma. Mam tam dawać z buta?
 
Nie musiałem. Przeszedłszy kawałek, złapałem "okazję". Kierowca samochodu dostawczego jakoś się domyślił, że jestem na pielgrzymce. Okazało się, że sam chodzi w każdą drugą sobotę miesiąca na nocną pielgrzymkę z Miedniewic do Niepokalanowa (z sanktuarium do sanktuarium).

Wysadził mnie pod kościołem - stąd właśnie chciałem dziś wyruszyć. Żałuję, że nie miałem refleksu, aby go zapytać: z jaką to intencją tak regularnie pielgrzymuje?



Coś w tej okolicy wyjątkowo modny jest kształt obelisku: znaki Camino (nieraz) na betonowych obeliskach, tabliczki o umiejscowieniu doprowadzenia gazu - na obeliskach, przed szkołą też obelisk (z 1918 r., z prośbą o błogosławieństwo dla wolnej ojczyzny).
 
Biały pałac Lubomirskich okazały, ale bezpiecznie oddalony od obu dróg, oddzielony kilkudziesięcioma metrami gęsto zadrzewionego parku. Dzięki znakom Camino skręciłem i zobaczyłem pałac z bliska. Okazuje się, że teraz jest to szkoła dla dziewcząt, prowadzona przez zakonnice. Siostry niepokalanki w charakterystycznych białych i biało-niebieskawych habitach. Nawet postury mają charakterystyczne. Za to śmiech młodzieży - żywy jak w większości innych szkół.
Wychodzi grupa uczennic - wszystkie korpulentne, prawie jak te zakonnice. Przychodzą mi refleksje:
Dziewczęta wychowywane świecko są szczuplejsze - pewnie dlatego, że nie czują potrzeby hamowania emocji, za to idą za instynktem podobania się chłopcom - wiadomo, szczupłe nadal mają wzięcie - a Barbie wyznacza ideał, któremu wielu polskim dziewczętom udaje się dorównać.

Szkoda, że u sióstr nie poprosiłem o pieczątkę do kredencjału - przecież to inne miejsce niż poprzednio!
 
Nie poznaję tej drogi - czyżby się zmieniła od kiedy szedłem nią trzy lata temu? Dobudowali nowe budynki, a może tylko nowe płoty? Tamten długi parterowiec poznaję. a za nim jeszcze dłuższy jednopiętrowiec z inkrustowanymi w ścianę głazami.

 
Zapomniałem okularów słonecznych - dziś tego żałuję. Czapka z daszkiem też by się już przydała. Rozbieram się do podkoszulki, zastanawiam się nad odpięciem długich nogawek od spodni. Pamiętaj, jak będziesz w Hiszpanii, zakładaj do tych butów jak najcieńsze skarpetki! Letnia pogoda uderzyła tak nagle po końcówce zimy, że jestem całkiem nieprzygotowany.
 
Minąłem miejsce, w którym szlak żółtych strzałek odchodzi w kierunku Guzowa, skręciłem dopiero za wsią w główną drogę z Teresina. Szosa mało ale jednak uczęszczana. Na szczęście, są chwile, gdy słychać tylko skowronki na polach po obu stronach, a w oddali traktory. Niebawem będę ukosem przecinał naprawdę ruchliwą szosę Sochaczew-Żyrardów, pewnie z połączeniem z autostradą w Wiskitkach. Auto za autem, tir za tirem.
 
Za szosą usiadłem pod wiatą przystankową, posiliłem się i trochę odpocząłem. Od razu droga nabiera więcej smaku, teraz dopiero zaczynam czuć ten czar przygody.

Kapliczka w Aleksandrowie

I oto wychodzę z Aleksandrowa, wchodzę do wsi Czerwona Niwa - jak dla mnie, najbardziej intrygująca nazwa na dzisiejszej trasie. Wciąż pola, domki i pola. Ale po lewej, w odległości stu czy dwustu metrów, laski - brzezina, młoda sośnina... We wsi na drogę wychodzą siodłate gęsi, kury, psy... i agawy, które ktoś posadził na trawniku, jak w jakimś ciepłym i suchym kraju.


 
Na ogrodzonym placyku, otoczonym słupkami rozebranego parkanu, pokaźny głaz z napisem sugerującym, że wieś istnieje już 620 lat. Na końcu placyku ciekawy krzyż, chyba zaimprowizowany wizją natchnionego twórcy w resztkach uschniętego drzewa.
  
 

Gdyby wieś się nie nazywała Czerwona Niwa, mogłaby z powodzeniem się nazywać Szklary, Szklarska Niwa albo Łagiewniki - tyle tu porozrzucanych w krzakach butelek, także plastikowych!
Jest jednak w tej Czerwonej Niwie coś szczególnego, widocznego zwłaszcza w powadze tych pomników. Zwróćmy uwagę na napis na czarnej płycie.


Jak więzienie z westernu

Przyszedł mi do głowy pomysł na nowy rzut kartograficzny - "odwzorowanie słoneczne", tak zrobione, żeby zawsze na dole mapy było południe zegarowe - miejsce, w którym słońce jest w stosunku do danej miejscowości o godz. 12. Może kiedy wykonam prototyp takiej mapy.

W czasie, gdy posilałem się sernikiem w miejscu, które mnie zawołało (pod jakimś krzem z maleńką kapliczką), słońce cichaczem przemknęło na drugą stronę szosy, biegnącej na południowy zachód. A więc już po 16, sądząc po położeniu słońca, które coraz bardziej wtula się w chmury, i robi się ciut chłodniej. W sam raz na polar i opaskę na czoło.

Coraz częściej pojawia się w pobliżu las. Wraz z nim - wzrasta asortyment ptasich głosów i pojawia się ożywcza wilgoć w powietrzu. A ciepło jest nadal, i słońce znów raźno prześwituje.



Istna leśniczówka w środku wsi! (Humin)

Ciekawe drzewo

A na drzewie...





W Huminie jest pomnik, upamiętniający jedno z pierwszych użyć gazów bojowych (1915, Niemcy na Rosjanach).

Reprodukcja z niemieckiej dokumentacji wojennej:
chlor wypuszczany rurami z okopów

Już u wrót Bolimowa (planowałem dojść do Zaborowa, ale skorygowałem ten plan, żeby zdążyć jeszcze choć na końcówkę jamu tanecznego w Warszawie; i dobrze, bo musiałbym w Zaborowie łapać stopa po ciemku). Za rondem zaskoczenie: co tu robi żółta strzałka, musi znak Warszawskiej Drogi Św. Jakuba. Przecież Miedniewice są bardziej na wschód, a stamtąd do Skierniewic szło się inaczej, prościej! No tak, ale przypominam sobie, że w pewnym momencie, gdzieś w Puszczy Bolimowskiej, zgubiłem szlak i dotarłem na miejsce szlakami turystycznymi. A tu żółta strzałka jak byk, na specjalnej metalowej tabliczce. Dalej następna. Na razie trzeba przejść mostem przez szeroką Rawkę i dopiero poszukać rynku. Tylko że WC mnie wzywa, a ta stacja paliw wygląda na zbyt nową, by mieć taką wygodę - jeszcze nawet szyldu nie ma, nie mówiąc o otynkowaniu budynków.

Wrota kościoła pw. Świętej Trójcy stoją otworem. Właśnie trwa msza - wchodzę na chwilę i słyszę fragment kazania: o uzdrowieniu w imię Jezusa Chrystusa i o spotykaniu Go. Jest w tych słowach moc. Czuję w ciele prąd. A na zewn. ścianie kościoła plakat z obliczem z Całunu Turyńskiego i napisem: "On ciągle wierzy w ciebie". Co za paradoks: wszyscy mówią o wierze w Niego, a tu dowiaduję się, że to ON wierzy we mnie! "Ja wierzę w Boga i nienadaremnie, bo wierzę, że Bóg wierzy we mnie" (Claude Bukowski w musicalu Hair). Na plebanii nikt nie odpowiada - i tak więc, chcąc pieczątkę, musiałem zaczekać do końca mszy. Ksiądz, pyta, czy do Santiago chodzi się z pieniędzmi, czy bez.
  - Są i tacy, i tacy - odpowiadam. - Są tacy, co chodzą bez pieniędzy, ale ja do nich nie należę.
  - Czyli nie żebrze pan? Niektórzy proszą o nocleg, o jedzenie... Pan nie? Trudno!

Olśniło mnie: niektórzy lubią pomagać. Tym bardziej więc nie muszę się wstydzić prosić, kiedy jestem w potrzebie (a pewnie nieraz na tej Drodze będę, przynajmniej jeśli chodzi o nocleg). Tak jak nie wstydzę się stanąć na drodze i znanym gestem prosić o podwiezienie, kiedy np. nie ma żadnego autobusu, jak tu o tej porze. Nawet nie stoję długo. Zatrzymuje się tir-cysterna. Jak się okazuje, paszowa. Tirem nie jechałem chyba od Camino we Francji, 3,5 roku temu, a takim z cysterną - chyba nigdy. Kiedyś słyszałem, że przewożenie autostopowiczów cysternami jest szczególnie tępione przez "czynniki miarodajne". Dziś runął kolejny mit o tym, że coś jest niemożliwe.

Jestem w Skierniewicach jeszcze przed zmierzchem i w samą porę: ledwie wchodzę na stację, wjeżdża pociąg. Nie waham się: następny pewnie za godzinę. Bilet kupuję u konduktora, dopłata jest niewielka.


Poprzedni etap na tej trasie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz