czwartek, 5 września 2019

Etap P12B: Kulin/Włocławek - Jaranówek

Przedłużenie Drogi Mazowieckiej, które nazwałem roboczo "kujawski łącznik", oficjalnie nazywa się Dobrzyńsko-Kujawską Drogą Świętego Jakuba (stąd owe inicjały D. K. na znakach)  - oficjalnie otwarto ją dopiero w czerwcu tego roku. Kontynuuję tę drogę od miejsca, w którym przerwałem w roku ubiegłym.
Ciekawa rozmowa przez całą drogę z młodym kierowcą z Blablacara. Na dworcu we Włocławku dowiaduję się, że autobus nr 9 do Zarzeczewa nadal jeździ, ale trafiłem na blisko trzygodzinną przerwę między kursami. Podjechałem jedynką za most, dalej ruszyłem z buta.
  - O, ale to daleko... - mówi moja informatorka.
Poprosiłem  i otrzymałem. Wkrótce złapałem autostop, Podrzucił mnie właśnie do tego skrzyżowania, przy którym przerwałem wędrówkę w zeszłym roku. Droga opiekuje się pielgrzymem. Mogę bez zwłoki rozpocząć kolejny etap.

Kulin (na mapie już Zarzeczewo / Włocławek). Pogoda - znów lato w pełni (jak zresztą prawie całe lato w tym roku). Muszę się ubrać najcieniej jak mogę. Duchowo staram się dostroić do wędrówki sprzed roku, kiedy to doszedłem tu z Dobrzynia. Dobrzyń, Siecień, Czerwińsk... A teraz szlak prowadzi przez Szpetal - nazwa to pamiątka po szpitalu czyli schronisku dla średniowiecznych pielgrzymów. A więc zapewne szli tędy, od kościoła św. Jakuba w Chełmicy Dużej.


Słońce grzeje, kogut pieje. Drzewa w sadzie mimo woli kojarzą mi się z Camino, z dorodnymi oliwkami, migdałowcami i śliwami. Wrażenie potęguje mocne słońce i nowoczesne formy tutejszych domów.


Do mostu Grodzkiego kawał drogi. Dobrze, że mnie podwiózł - gdzie ja bym taki kawał szedł dwa razy?
Wszystkie potrzebne usługi!
Jestem coraz szczęśliwszy. Cieszą mnie nawet te powiewające na wietrze brzozy!
Wchodzę na główną szosę dobrzyńską. Mógłbym skręcić w las, ale nie wiem, czy potem będzie zeń wyjście jakoś przed mostem. Mijam się z autobusem, którym bym pojechał, gdybym poczekał. Jestem jakieś pół godziny do przodu.



Wisła. Wzdłuż tej rzeki przeszedłem aż od Warszawy! Teraz widzę ją chyba po raz ostatni na tej gałęzi Camino, a jest tutaj szczególnie piękna! Łagodny, niski brzeg, plaża przechodzi w coś w rodzaju stepu.








Zaraz za rzeką - włocławska bazylika katedralna. Przed katedrą zaczęły się naklejki z żółtymi strzałkami. Gęsto - i dobrze, bo inaczej nie byłbym pewien, czy iść tą superruchliwą ulicą, czy też np. skręcić na skwer koło bazyliki. Most przez rzekę Zgłowiączkę, zaskakująco szeroki. Wysoki, ceglany komin - pamiątka po czasach wielkiego przemysłu - a na nim... gigantyczna muszla św. Jakuba.


Zakupy w "Lidlu": jogurt i sałatka jarzynowa na teraz, wędzone tofu i kawa "mrożona" na potem. Dalej szlak przebiega jeszcze obok "Biedronki" i "Lewiatana". Wstrętnie przyziemne, ale pielgrzym często szuka taniego (i urozmaiconego) prowiantu. Centrum Włocławka (Plac Wolności, dworzec) szlak omija jakoś bokiem, więc możliwe, że nie spotkam żadnego baru ani kawiarni. Dobrze, że niosę "co nieco" ze sobą.
Już idę ul. Wieniecką. Jest ruchliwa, ale z chodnikiem i ścieżką rowerową, a po obu stronach las. Lunch mogę więc spożyć w sosnowym gaju. Ale nie kupiłem mapy ani nowego długopisu (stary mi się właśnie wypisuje), a co gorsze, nie wyciągnąłem gotówki z bankomatu, nie widziałem żadnego po drodze! A jak mogę liczyć, że będzie w jakiejś mniejszej miejscowości?
Zasięgnąłem języka przy grupie sklepów koło szpitala. Wszyscy są zgodni, że najbliższy bankomat jest przy "Biedronce", którą mijałem. Na szczęście, sklepowa w spożywczym pozwoliła mi tam zostawić plecak, gdy zrobiłem nieszczęśliwą minę. A "Biedronka" okazała się bliżej niż myślałem - po drugiej stronie szosy, jakoś ją przeoczyłem.


Las jest dość zaśmiecony. Mógłbym iść dwa razy wolniej i zbierać wszystkie śmieci po drodze, i byłoby to dobre. Tyle rzeczy mógłbym robić, zamiast uganiania się za przyjemnościami... i tak nieszczęśliwy bym się czuł (kompleks Kopciuszka). Czy jest wyjście z tego błędnego koła? Czy można żyć dla innych, nie czując się przez to okradanym z własnego życia?
Na pewno można. Wystarczy dostrzec siebie we wszystkim co jest. "Tylko" tyle.


Las. Las. Słychać szosę, ale nie widać. I słychać też delikatny szum gałązek. Spokój.


Wieniec-Zdrój. Ma rozlewnię siarkowej wody mineralnej, hoStel "Hel" (ze smażalnią, pensjonat-spa, gabinet masażu, ośrodki wypoczynkowe wśród sosnowych lasów. W hotelikowym barze wszystko bardzo drogie. Z wyjątkiem kawy, ale czuję, że teraz nie potrzebuję jej pić, a pieniądze mogą się bardziej przydać później.

Mijam ośrodek Sióstr Miłosierdzia, a tu drogowskaz "Dąb Siostry Amelii" i drugi, Lasów Państwowych, "Do pomnika przyrody". Państwa idących z naprzeciwka, pytam, czy to daleko.
  - No, jak dla pana... jakieś pół godziny.
Za daleko musiałbym odchodzić od szlaku. Rezygnuję. Teraz zamiast naklejek ze strzałkami pojawiły się takie z emblematem D. K. Drogi Św. Jakuba - muszelka rozcapierzona do góry a nie, jak zwykle, do dołu. Upewniają mnie, że nadal jestem na dobrej drodze.

Las nagle się kończy (chodnik, na szczęście, nie) i otwiera się szeroki widok na wieś Wieniec za polami (ten bez dodatków, już nie Zdrój ani Zalesie). Zrywa się wiatr, a słońce za chmurą - trzeba będzie założyć przynajmniej koszulkę.
Popołudniowa kawa (z pojemniczka) pod rzędem słoneczników, jeszcze nieprzekwitłych. Siedzę sobie na ziemi pod tymi słonecznikami (z bliska leciutko pachną) i wiem, po co idę Camino: żeby odnajdować swoją niewinność.
Udało się! Nowy długopis w sklepie "wielobranżowym" czyli z różnościami (kwiaty, znicze, figurynki i 1001 drobiazgów). Wielki afisz reklamuje noclegi - ale wydaje mi się to za wcześnie. Wstępuję natomiast do kościółka z uchylonymi bocznymi drzwiami. Śpiewy przed mszą o powołania - śpiew a capella. Dziewczyna na chórze ma dźwięczny głos, ale nie mogę się oprzeć wraźeniu, że fałszuje - albo to bardzo dziwna melodia, pełna zmian tonacji. Dla mnie jednak ważniejsze jest to, co śpiewa: "zamienić wiarę w czyn ... aby Bóg zamieszkał w każdym z nas". Tak, ta modlitwa jest w sam raz dziś dla mnie.

Wychodzę z kościoła. Kawa działa, wypełnia mnie optymistyczny nastrój. Idę ze spokojną radością w sercu, choć jeszcze nie mam dowodów, że tym razem uda mi się przyjąć dar wysłuchanej modlitwy.


Po drodze zrujnowany pałac. Nawet ceglany parkan się sypie, ale dziury załatane siatką, która oddziela mnie od strzegącego terenu wilczura pokaźnych rozmiarów.
Afisz "Impreza roku - urodziny Kuby".
Trochę dmucha. Jeśli mam spać dziś pod gołym niebem, trzeba będzie poszukać miejsca osłoniętego od wiatru, może za jakimiś krzakami. Wiata przystanku przed skrętem na Gustorzyn nieźle by się nadała, jeślibym doczekał tu do zmierzchu. Zachód słońca tuż tuż! Ale dalsza droga kusi, wszak dopiero koło siódmej i na razie całkiem widno. Zacznę od odpoczynku i zjedzenia kanapki.


Słońce zachodzi. Idę ku jasnym latarniom (autostrada? magazyn?) i wypatruję dogodnego miejsca na nocleg. Rzęsiście oświetlony teren okazuje się stacją gazociągu, a ja z Gustorzyna idę dalej. Chyba odszedłem od Szlaku, ale wg Google, najkrótsza droga na Siniarzewo (kościół św. Jakuba - miejsce na szlaku) to właśnie ta. Wszędzie zaorane pola, wreszcie wymarzony rządek krzaków a przed nimi skoszona łączka. Miejsce w sam raz. Zresztą, wiatr się o zmierzchu uspokoił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz