sobota, 7 września 2019

Etap P14B: Dobre - Kruszwica

Późne lato wciąż bardzo ciepłe - wygnało mnie na kolejne trzy dni na szlaku jakubowym w Polsce. W ten sposób dotarłem do największego z nich - Camino Polaco, przecinającego kraj po przekątnej, z płn.-wsch. na płd.-zach. A Kruszwica to legendarna kolebka państwowości polskiej (a przynajmniej Polan). To tu miał być zamurowany żywcem (a następnie zutylizowany przez myszy) niepopularny kniądz Popiel, obalony przez Piasta. Niewątpliwe jest zaś to, że żyło tu plemię Goplan, a później, w tej romańskiej kolegiacie nad brzegiem jeziora Gopło, wychodziła za mąż Judyta, córka Bolesława Krzywoustego, siostra książąt znanych z pocztu władców Polski.


Znów budziłem się kilka razy w ciągu nocy, z parciem na mocz, ale nie chciało mi się wygrzebywać z ciepłego śpiwora i szybko znowu zasypiałem. Jakoś dotrwałem śpiąc do pół do siódmej. Na zewnątrz ruch, przed bramą dwie żółte furgonetki, może takie jak do przewozu koni. Od czasu do czasu ktoś chodzi, w końcu do mnie też zajrzał jeden wąsacz, i stale wypytywał tak, że nie doszedłem do głosu, żeby jego z kolei zapytać, kto zacz i co tu robi. Przemknęło mi przez myśl: może złodzieje? Odgoniłem tę myśl jak niechcianą muchę. W końcu, nie widziałem, żeby coś wynosili, ale też nie wyglądałem przez okno cały czas. Postali, postali i poodjeżdżali, a dom nadal zamknięty na głucho, tylko muflonica, co przeskakuje przez płoty, chodzi po obejściu.

 A gdy, już spakowany, czekałem pod domem na jakieś oznaki życia (gospodarz obiecał mi jajecznicę i herbatę, i mówił, że wstają koło dziewiątej, no ale przecież nie będę ich budzić!), przyszedł łasić się do mnie biało-rudy kot. Nie ma to jak poranne pieszczoty!

Po trzech godzinach czekania, gdy z domu nadal nie dobiegał najmniejszy szmer, dałem za wygraną, i mimo pokropującego deszczu, wyruszyłem w drogę. Przecież nie będę tu sterczał do południa!





Dobre. Miasto plantatorów buraka cukrowego, i cebuli. Proste domy, ogrody pełne wielkich kwiatów i dorodnych dyń. Po drodze mijam śliwki spadłe z drzewa na ulicę. Nie dość czyste, by zbierać. Obiecałem sobie,  że kupię parę w sklepie. Nic z tego. W miejscowym "Lewiatanie" z krajowych owoców były tylko jabłka. Ale było dojrzałe kiwi, deser śmietankowy i... brownie na wagę. Śniadanie na słodko.

Znów zaczyna lekko kropić. Ależ tu bujna zieleń! Te na wpół dzikie ogródki, te żywopłoty, spływające pnączami do chodnika...




A to już na ściernisku w Bronisławiu:

Idę przez zagon kukurydzy, jem czekoladę... Meksyk!
Jak lekko się dziś idzie! (i to bez jajecznicy). Może dlatego, że jak się dobrze przyjrzeć, jest nieco z górki? A może dlatego, że chłodno i wszystkie rzeczy mam na sobie, a nie w plecaku? Deszczyk, póki co, tylko straszy, ale od rana jest pochmurno. Na szczęście, nie wieje za bardzo. Dopiero, kiedy siadłem, by odpocząć na przystanku, rozpadało się gęściej, wciąż jednak to drobny kapuśniaczek.
Trochę odpocząłem, stwierdziłem: pora iść. Wydobyłem i udrapowałem na sobie płaszcz od deszczu (ze szczególnym uwzględnieniem miejsca na karimatę, precyzyjnie obliczonego). I właśnie wtedy przestało padać. Bywa. Przynajmniej będzie mi cieplej i jeszcze lżej.






Za dłuższym odcinkiem pól, kolejna wieś: Papros. Uderza mnie jakiś taki porządek. Pewnie tu już były Prusy, kiedy większość Kujaw znajdowała się w kongresówce.

 Parę lat temu gruchnęła wieść, że w Wielkopolsce pojawiły się piranie. I oto są!

W Paprosie nie jestem pewien, czy dobrze idę: wprawdzie prosto jest drogowskaz "Kruszwica", ale główna droga i wszystkie samochody skręcają w prawo, do centrum wsi.
Wybrałem drogę na Kruszwicę. Nie wiem, jak do tego doszło, ale chyba znowu zgubiłem szlak. Trudno. Szosą też dojdę. A nie jest zanadto ruchliwa. Deszczyk popaduje, ale bardzo lajtowo.

Wola Wapowska, już w gminie Kruszwica. Muszę spocząć. Jest przystanek autobusowy z solidną pleksiglasową wiatą, jeszcze by się przydała ciepła herbatka albo kawka. Herbatniki mam. Na ścianie wiaty rysunki wyrażające czyjąś bezgraniczną fascynację aktem płciowym.
Droga na Kruszwicę skręca w prawo, ale moja spisana z Google'a trasa przewiduje jeszcze trzy wsie, ku którym idzie się prosto. Ahoj, przygodo!


Chmury na południowym niebie rozświetlone, zaczyna się przejaśniać? Zameczek i figura św. Jana Chrzciciela w Piaskach. A w sklepie, gdzie zaszedłem uzupełnić zapas szybkich kalorii, Ryszard Riedel (idol mojego agro-gospodarza) śpiewa "O Wiktorio, moja Wiktorio!..." No i proszę: właśnie w Piaskach, w drodze do Bachorców, odnajduje się szlak! Ale za chwilę kolejne rozstaje przy kapliczce. Główna, asfaltowa droga, skręca w prawo. Na Bachorce prosto, drogą polną. Ja już nie chcę opuszczać szlaku, ale na rozstajach nie jest zaznaczony. Pójdę po sto metrów każdą z dróg, może coś wypatrzę? Wypatrzyłem: trzeba skręcić. Szosa wysadzana wierzbami po lewej i akacjami po prawej. Lipy się też trafiają. I piękne dwie brzozy. Drzewa niezbyt stare. Kiedy je sadzono? Kiedy była ta cudowna moda na ocienianie wiejskich dróg?

Przystanek kolejowy Bachorce, na uczęszczanej linii (widać po szynach). Perony jednak nie tylko nie odnowione, lecz już niemal zupełnie odzyskane przez przyrodę! I znów idę między polami kukurydzy. Kiedy ja chodziłem do szkoły, głównymi uprawami w Polsce były żyto i pszenica, a zaraz potem ziemniaki i buraki cukrowe, rzepak. Teraz, jak się wydaje, najważniejszą uprawą w całym kraju jest kukurydza. Ameryka!

Szlak jak po sznurku. Po drodze czasami dostrzegam szczególnie piękne, harmonijnie rozwinięte drzewo - jak ta lipa wcześniej, a teraz ta nieprzycinana wierzba rosochata. Droga, choć po płaskim, uroczo się wije. Deszcz nieco się nasilił. W ostatniej chyba wsi przed Kruszwicą (Bródzki) para młodych chciała mnie podwieźć. Nie, dziękuję. Zasady to zasady, a zresztą mimo tego kapuśniaczku, idzie się całkiem przyjemnie.

Wreszcie Kruszwica! Miasteczko nie takie małe. Pierwszy lokal z kawą od dwóch dni - nie, tylko od półtora - stacja paliw "Orlen". Firma ma za uszami, jak inne koncerny naftowe, ale kawa jest fairtrade, więc już nie szukam innej kawiarni. Poszukam natomiast rynku, Mysiej Wieży i hoteliku "Magdalenka", gdzie zarezerwowałem nocleg. Znaki szlaku jakubowego - już nie DK; sugerują, że już jestem na Camino Polaco - choć ów szlak raczej jeśli tędy przebiega, to w przeciwnym kierunku. Idę w kierunku XII-wiecznej kolegiaty (zob. na samej górze). Bije dzwon.

Kolegiata nad jeziorem - dobrze tutaj, przytulnie. Może w ogóle kościoły romańskie mają lepszą energię niż gotyckie. Choć te ostatnie robią piorunujące wrażenie. Co tu taki tłum? I wszyscy w skupieniu. Jakieś święto? Może będzie jakiś pogrzeb? Albo ślub? Na razie jednak nie widać ani karawanu, ani limuzyny ustrojonej we wstążki.

Kruszwica: kolegiata z czasów piastowskich, legendarna Mysia Wieża i ogromne jezioro Gopło. Ale nad wszystkim góruje pękaty silos firmy "Polski Cukier"!





Mysia Wieża na goplańskim cyplu nie pamięta "króla" Popiela - powstała w wieku XIV, a więc pięć do siedmiu stuleci po sławetnych wydarzeniach. Jeśli w legendzie jest ziarno prawdy, to miały one miejsce (wg najnowszych badań archeologicznych) raczej w Gieczu (d. Gdecz), gdzie zapewne Polanie mieli swoją stolicę przed przeniesieniem jej do Gniezna - albo w samym Gnieźnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz