Jest tak pięknie: słonecznie, zwiewnie. Białe obłoczki na
błękitnym niebie, bujna zieleń w coraz to innych konfiguracjach.
Wygodny i rączy pociąg, dobry prowiant, duża – i niezła –
kawa. Świat wciąż taki piękny. Przyszłość
niewiadoma, ale wciąż dużo jest możliwe, dużo dobrego.
I obym zawsze dostrzegał szanse – i je wykorzystywał. A nie
rzucał się na każdą okazję do pozbycia się pieniędzy. Amen.
Cała podróż w przyłbicy – uchylanej tylko, żeby wpuścić
jakieś picie albo jedzenie. Już się człowiek do tej
nienormalności przyzwyczaił. Dobrze, że na otwartej przestrzeni
pozwalają chodzić bez maski. A pogoda piękna, bardzo chodzeniowa.
Lato w całej krasie. Ciekawe, jak się będzie szło przez te kilka
dni w temperaturze powyżej 25°C.
Już
się zaczęły te pruskie (obecnie “pomorskie”) pagóry. Iława,
Jabłonowo – to nigdy nie było Pomorze, tylko Prusy. „Pomorskie”
brzmi jakoś ładniej. Ale lubię ścisłość historyczną. A Toruń
to Ziemia Chełmińska, pogranicze Kujaw i Prus. To miło, że właśnie tu mam przystanek w drodze na Szlak
Piastowski. I już w Toruniu witają mnie muszelki Camino Polaco,
namalowane na niebieskim tle. Mogłem jechać prosto do Torunia
Głównego – byłoby bliżej. Ale miałem czas, by ten kawałek
przejść pieszo. A po drodze, posiliłem ciało smaczną szczawiową
w barze mlecznym a ducha – widokiem i odczuciem toruńskiej
starówki, jednej z największych i najpiękniejszych w Polsce.
Toruńska piernikarka |
E-podróżnik
prawdę ci powie, ale połowiczną. Np. nie powie ci, że wskazany przystanek jest nieoznakowany, a
miejscowi też przeważnie o nim nie wiedzą. Zresztą autobus (następny, dla którego pojechałem na dworzec autobusowy) tam
się nie zatrzymał, choć było po drodze. Potem godzina jazdy plus korek w Inowrocławiu.
Z przeszło godzinnym opóźnieniem docieram do Kruszwicy, na start
kolejnego etapu. Choć to niby koniec trasy, autobus, wysadziwszy
mnie przy rynku, pojechał z większością pasażerów dalej. A
ja... nie mam aparatu fotograficznego. Był w tej kieszeni! Gdzie mi
wypadł? Tu, czy jeszcze w Toruniu? Po pierwsze, kosztowna strata, a
po drugie – cały tydzień bez ilustracji fotograficznych? Nie może
być!
Jeśli zgubiłem go w Toruniu – szukaj wiatru w polu. Ale jeśli w
autobusie – może jeszcze dałoby się odzyskać? Poprosiłem Górę,
żeby tak było, jeśli to możliwe. Z przystanku powoli odchodził
starszy pan, wyglądał na miejscowego. Zapytałem go, gdzie ten
autobus mógł pojechać, skoro tu koniec trasy.
– A, to za Gopło, na bloki. A potem zjeżdża do bazy przy
Radziejowskiej. Ale to będzie z 5, 6 kilometrów...
Nie zraziłem się: muszę tam pójść. Niestety, przyjąłem też
inną myśl, podszytą lękiem: „A co, jak nie znajdę?” Kupię
gdzieś tu nowy aparat, jeśli będzie w cenie, powiedzmy, do 500 zł.
Sklep napatoczył się po drodze, a w nim... ostatni aparat za 499
zł, nawet bliźniaczo podobny do mojego, tyle że czarny. Kupiłem
go w ostatniej chwili przed zamknięciem sklepu (jeszcze zapytałem,
o której rano otwierają, na wypadek, gdyby się znalazł ten stary:
o dziesiątej). Nie będę bez sprzętu!
Dalej był „Orlen”. Tam mi powiedzieli, że to jeszcze tylko z
pół kilometra. Pół czy pięć? Prawda leżała pośrodku. Z
końcem języka za przewodnika, trafiłem. Wielki plac, na nim ze
dwadzieścia autobusów, wszystkie białe, na moje oko takie same...
Zaszedłem do kierowców, wskazali mi drogę po schodkach. Pan w
sekretariacie poszukał w dzienniku, który to będzie kierowca.
Poszliśmy. Właśnie wyjeżdżał z hangaru (myjni?), a więc też
złapałem go niejako w ostatniej chwili. Poszedłem na koniec
pojazdu, gdzie siedziałem. Nic nie widać ani na siedzeniu, ani na
podłodze. Ale sięgnąłem dłonią w szparę między siedzeniem i
oknem... Jest! Moja zguba się znalazła! Z radością
zaprezentowałem ją kierowcy.
– Ile takie coś kosztuje? - zainteresował się.
– Pięćset złotych.
– To 10 procent znaleźnego...
– Mogę zapłacić! – odparłem bez namysłu.
– Żartowałem.
No więc miałem swój aparat, a nawet drugi taki sam. Odczekam jutro
do otwarcia sklepu. Mam nadzieję, że przyjmą z powrotem. A więc
wypada przenocować gdzieś tutaj. Dzwonię pod jedyny numer w
Kruszwicy, wymieniony na mapie na camino.net.pl.
– Nie ma miejsc.
– A gdzieś w pobliżu?
– Pewnie wszystko pozajmowane, bo jutro zawody wioślarskie.
Jakoś w trakcie rozmowy wyszło, że jestem pielgrzymem w drodze do
Santiago.
– To ja jeszcze się zorientuję, popytam. Jak coś znajdę, to
oddzwonię.
Tuż obok bazy był motel.
– Przyjmie pani niezmotoryzowanego? – Niestety, też wszystko
zajęte.
Pamiętałem, że w zeszłym roku przyszedłem do Kruszwicy przez tę
właśnie wieś, Grodztwo, i że był tu gdzieś afisz gospodarstwa
agroturystycznego. Spytałem o nie rodzinę idącą ścieżką rowerową (tak jak ja). Coś kojarzyli, ale to na innej drodze... może z kilometr
stąd. Zaczęli się naradzać, jak mam tam trafić. Naszą rozmowę
przerwał telefon – to ta pani od kwater. Znalazła u siebie pokój
jednoosobowy, choć niestety z widokiem na ogródek piwny.
– Za ile pan będzie? Przyjedzie jedna osoba, da panu klucze...
Albo nie, klucz będzie w drzwiach.
– Ile mnie to będzie kosztowało?
– O pieniądzach w tej chwili nie mówmy...
Wszystko było zgodnie z opisem. A pokój okazał się jasny i
komfortowy, nie tylko z czajnikiem, ale też z łazienką i w pełni
umeblowany, w moim ulubionym odcieniu drewna. Jedyny mankament: w
umywalce zatykacz zlewu wpadł pod ciśnieniem wody do samego dna, i
nie ma jak wypchnąć, bo dźwigienka zepsuta.
Nie przejąłem się: mam podobnie w domu. Tylko czym to podważyć?
Łyżeczka od herbaty za gruba... Jak dobrze, że tym razem wziąłem
w drogę solidny nóż, taki o ostrym zakończeniu! Przydał się w
sam raz. Udało się.
Tylko co się obracam, to coś potrącam – do momentu, gdy również
w tej sprawie poprosiłem – pomodliłem się też za ew. duchy,
które się do tego przyczyniają, nawiedzają to miejsce. Od tej
chwili – bez kłopotów.
Gospodyni i jej mąż okazali się oboje bardzo mili i szlachetnej, łagodnej aparycji. A
do tego, życzliwi pielgrzymom. Wspominali Niemca, który tędy szedł
do Santiago aż z Rygi, jednym ciągiem. Właśnie tak jak Piotrek
Pielgrzym dwa lata temu. Tyle że on szedł przez Śląsk, na pewno
nie tędy.
Panowie w ogródku też ciekawi mojej pielgrzymki, zapraszają mnie
do swojego grona. Robotnicy znad morza, kopią gazociąg.
Dowiedziałem się czegoś o życiorysach wędrownych robotników,
zanim rozstaliśmy się, byśmy mogli wszyscy się wyspać przed
jutrzejszymi zadaniami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz