środa, 12 sierpnia 2020

Etap P 14,5 B: Kruszwica

Jest tak pięknie: słonecznie, zwiewnie. Białe obłoczki na błękitnym niebie, bujna zieleń w coraz to innych konfiguracjach. Wygodny i rączy pociąg, dobry prowiant, duża – i niezła – kawa. Świat wciąż taki piękny. Przyszłość niewiadoma, ale wciąż dużo jest możliwe, dużo dobrego. I obym zawsze dostrzegał szanse – i je wykorzystywał. A nie rzucał się na każdą okazję do pozbycia się pieniędzy. Amen.
Cała podróż w przyłbicy – uchylanej tylko, żeby wpuścić jakieś picie albo jedzenie. Już się człowiek do tej nienormalności przyzwyczaił. Dobrze, że na otwartej przestrzeni pozwalają chodzić bez maski. A pogoda piękna, bardzo chodzeniowa. Lato w całej krasie. Ciekawe, jak się będzie szło przez te kilka dni w temperaturze powyżej 25°C.

Już się zaczęły te pruskie (obecnie “pomorskie”) pagóry. Iława, Jabłonowo – to nigdy nie było Pomorze, tylko Prusy. „Pomorskie” brzmi jakoś ładniej. Ale lubię ścisłość historyczną. A Toruń to Ziemia Chełmińska, pogranicze Kujaw i Prus. To miło, że właśnie tu mam przystanek w drodze na Szlak Piastowski. I już w Toruniu witają mnie muszelki Camino Polaco, namalowane na niebieskim tle. Mogłem jechać prosto do Torunia Głównego – byłoby bliżej. Ale miałem czas, by ten kawałek przejść pieszo. A po drodze, posiliłem ciało smaczną szczawiową w barze mlecznym a ducha – widokiem i odczuciem toruńskiej starówki, jednej z największych i najpiękniejszych w Polsce.


Toruńska piernikarka


E-podróżnik prawdę ci powie, ale połowiczną. Np. nie powie ci, że wskazany przystanek jest nieoznakowany, a miejscowi też przeważnie o nim nie wiedzą. Zresztą autobus (następny, dla którego pojechałem na dworzec autobusowy) tam się nie zatrzymał, choć było po drodze. Potem godzina jazdy plus korek w Inowrocławiu.
Z przeszło godzinnym opóźnieniem docieram do Kruszwicy, na start kolejnego etapu. Choć to niby koniec trasy, autobus, wysadziwszy mnie przy rynku, pojechał z większością pasażerów dalej. A ja... nie mam aparatu fotograficznego. Był w tej kieszeni! Gdzie mi wypadł? Tu, czy jeszcze w Toruniu? Po pierwsze, kosztowna strata, a po drugie – cały tydzień bez ilustracji fotograficznych? Nie może być!
Jeśli zgubiłem go w Toruniu – szukaj wiatru w polu. Ale jeśli w autobusie – może jeszcze dałoby się odzyskać? Poprosiłem Górę, żeby tak było, jeśli to możliwe. Z przystanku powoli odchodził starszy pan, wyglądał na miejscowego. Zapytałem go, gdzie ten autobus mógł pojechać, skoro tu koniec trasy.
– A, to za Gopło, na bloki. A potem zjeżdża do bazy przy Radziejowskiej. Ale to będzie z 5, 6 kilometrów...
Nie zraziłem się: muszę tam pójść. Niestety, przyjąłem też inną myśl, podszytą lękiem: „A co, jak nie znajdę?” Kupię gdzieś tu nowy aparat, jeśli będzie w cenie, powiedzmy, do 500 zł. Sklep napatoczył się po drodze, a w nim... ostatni aparat za 499 zł, nawet bliźniaczo podobny do mojego, tyle że czarny. Kupiłem go w ostatniej chwili przed zamknięciem sklepu (jeszcze zapytałem, o której rano otwierają, na wypadek, gdyby się znalazł ten stary: o dziesiątej). Nie będę bez sprzętu!
Dalej był „Orlen”. Tam mi powiedzieli, że to jeszcze tylko z pół kilometra. Pół czy pięć? Prawda leżała pośrodku. Z końcem języka za przewodnika, trafiłem. Wielki plac, na nim ze dwadzieścia autobusów, wszystkie białe, na moje oko takie same...
Zaszedłem do kierowców, wskazali mi drogę po schodkach. Pan w sekretariacie poszukał w dzienniku, który to będzie kierowca. Poszliśmy. Właśnie wyjeżdżał z hangaru (myjni?), a więc też złapałem go niejako w ostatniej chwili. Poszedłem na koniec pojazdu, gdzie siedziałem. Nic nie widać ani na siedzeniu, ani na podłodze. Ale sięgnąłem dłonią w szparę między siedzeniem i oknem... Jest! Moja zguba się znalazła! Z radością zaprezentowałem ją kierowcy.
– Ile takie coś kosztuje? - zainteresował się.
– Pięćset złotych.
– To 10 procent znaleźnego...
– Mogę zapłacić! – odparłem bez namysłu.
– Żartowałem.
No więc miałem swój aparat, a nawet drugi taki sam. Odczekam jutro do otwarcia sklepu. Mam nadzieję, że przyjmą z powrotem. A więc wypada przenocować gdzieś tutaj. Dzwonię pod jedyny numer w Kruszwicy, wymieniony na mapie na camino.net.pl.
– Nie ma miejsc.
– A gdzieś w pobliżu?
– Pewnie wszystko pozajmowane, bo jutro zawody wioślarskie.
Jakoś w trakcie rozmowy wyszło, że jestem pielgrzymem w drodze do Santiago.
– To ja jeszcze się zorientuję, popytam. Jak coś znajdę, to oddzwonię.
Tuż obok bazy był motel.
– Przyjmie pani niezmotoryzowanego? – Niestety, też wszystko zajęte.
Pamiętałem, że w zeszłym roku przyszedłem do Kruszwicy przez tę właśnie wieś, Grodztwo, i że był tu gdzieś afisz gospodarstwa agroturystycznego. Spytałem o nie rodzinę idącą ścieżką rowerową (tak jak ja). Coś kojarzyli, ale to na innej drodze... może z kilometr stąd. Zaczęli się naradzać, jak mam tam trafić. Naszą rozmowę przerwał telefon – to ta pani od kwater. Znalazła u siebie pokój jednoosobowy, choć niestety z widokiem na ogródek piwny.
– Za ile pan będzie? Przyjedzie jedna osoba, da panu klucze... Albo nie, klucz będzie w drzwiach.
– Ile mnie to będzie kosztowało?
– O pieniądzach w tej chwili nie mówmy...
Wszystko było zgodnie z opisem. A pokój okazał się jasny i komfortowy, nie tylko z czajnikiem, ale też z łazienką i w pełni umeblowany, w moim ulubionym odcieniu drewna. Jedyny mankament: w umywalce zatykacz zlewu wpadł pod ciśnieniem wody do samego dna, i nie ma jak wypchnąć, bo dźwigienka zepsuta.
Nie przejąłem się: mam podobnie w domu. Tylko czym to podważyć? Łyżeczka od herbaty za gruba... Jak dobrze, że tym razem wziąłem w drogę solidny nóż, taki o ostrym zakończeniu! Przydał się w sam raz. Udało się.
Tylko co się obracam, to coś potrącam – do momentu, gdy również w tej sprawie poprosiłem – pomodliłem się też za ew. duchy, które się do tego przyczyniają, nawiedzają to miejsce. Od tej chwili – bez kłopotów.
Gospodyni i jej mąż okazali się oboje bardzo mili i szlachetnej, łagodnej aparycji. A do tego, życzliwi pielgrzymom. Wspominali Niemca, który tędy szedł do Santiago aż z Rygi, jednym ciągiem. Właśnie tak jak Piotrek Pielgrzym dwa lata temu. Tyle że on szedł przez Śląsk, na pewno nie tędy.
Panowie w ogródku też ciekawi mojej pielgrzymki, zapraszają mnie do swojego grona. Robotnicy znad morza, kopią gazociąg. Dowiedziałem się czegoś o życiorysach wędrownych robotników, zanim rozstaliśmy się, byśmy mogli wszyscy się wyspać przed jutrzejszymi zadaniami.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz