poniedziałek, 17 sierpnia 2020

Etap P19B: Gniezno - Waliszewo (Jezioro Lednica)


Wój z plemienia Polan wskazuje kierunek do katedry - może
 miejsce, gdzie patriarcha Lech miał ujrzeć orle gniazdo
Dzień rozpoczęty mszą w kaplicy – siostry karmelitanki z klauzury za kratką z boku; nie widzieliśmy ich ale słyszeliśmy ich piękny śpiew. Potem śniadanie, pakowanie... w drogę!
Archikatedra w renowacji. Miejsca dla wiernych od tyłu, za ołtarzem. Pomyliły mi się kierunki, kiedy obchodziliśmy katedrę dookoła.

Gniez(d)no - stąd wyfrunął polski orzeł
Archikatedra na Wzgórzu Lecha w całej okazałości
 Sławne Drzwi Gnieźnieńskie. Pani przewodniczka wzięła nas za zagranicznych pielgrzymów (oboje w charakterystycznych kapeluszach i koszulkach, z muszlami na plecakach) i zagadnęła po angielsku... Pytają, to odpowiadam. Też po angielsku. I pytam, czy mogę sfotografować Drzwi, bez dwugodzinnego zwiedzania. – Tak, w drodze wyjątku...
Pani przewodniczka dwoi się i troi, żeby porozumieć się z nami w języku Szekspira. W końcu pyta, skąd jesteśmy. Po angielsku, a potem... po polsku.
– Ja z Poznania... – odpowiada Renata językiem Mickiewicza. Przewodniczka zaskoczona, że dała się nabrać, ale też potrafiła się śmiać z całej tej sytuacji.

Chciałem nie tylko zwiedzić największy zabytek, ale i napić się kawy, póki jest na to szansa, bo duże miasto. Zresztą gnieźnieńska starówka jest zaraz obok. Trudniej było znaleźć kawiarnię czynną przed 10-tą, ale i to się udało. Tam rozmowa, dwoje świeżo upieczonych towarzyszy drogi poznaje się nawzajem. Właściwie, Renata trudno dochodzi do głosu, po dniach (setkach dni?) samotnych wędrówek mam mnóstwo do powiedzenia. Dopiero z czasem dowiem się zadziwiających rzeczy o mojej towarzyszce - zarówno o tym, jak różnymi sprawami się zajmuje, jak i o tym, że gdyby nie pewne zawirowania rodowych dziejów, nosiłaby dziś nazwisko znane każdemu dziecku, które choć od czasu do czasu nie spało (albo nie grało w gry komputerowe) na lekcjach historii.

Gnieźnieński odpowiednik wrocławskiego krasnoludka - Królik-Rycerz. Spotkaliśmy go!
Wiedzeni przez GPS w telefonie Renaty (bo na znaki Szlaku w mieście liczyć nie można), wychodzimy na szlak, w stronę Piekar. Wędrówkę przerywa krew z nosa mojej towarzyszki. Co się stało? Nie ma rady, trzeba odpocząć pod mirabelką...
Rzegnowo – liczne bociany w ogródkach (sztuczne, choć żywe też spotkamy). Szlak prowadzi najpierw jezdnią, potem polną drogą. Czas szybko mija. Tematów do rozmowy nam nie brakuje.



Zachmurzyło się, pokropiło (ale nie lunęło), grzmi. Przyjemna pogoda do marszu. Idziemy dość raźnym tempem. Chyba dzięki R. Wspólnie wybieramy drogę – raz tak jak znaki, drugi raz – “szlakiem mapowym”.
Przykład ciekawej architektury okolic Gniezna

Jak dobrze mieć kogoś, kto mnie sfotografuje!

Na jednej błyskawicy się skończyło. Przestaje kropić, burzę zostawiliśmy za sobą, tylko wiatr właśnie od tamtej strony. Mimo to, przed nami rozchmurzone niebo. Widok szeroki w każdą stronę – hen, hen! Słychać tylko odgłosy wiatru i naszych kroków.
Waliszewo nad jeziorem Lednica. Miła młoda pani od agrokempingu pozwala za darmo skorzystać z toalety, nawet zgadza się przechować nasze plecaki, gdy orientujemy się, że naszym skrótem niechcący ominęliśmy przeprawę promową na Ostrów Lednicki (ale za chwilę dowiadujemy się, że dziś – w poniedziałek – nieczynne; co za [nie-]fart). Camping kosztuje tylko 11 zł od osoby, i moglibyśmy zanocować bez namiotu. Obok przyjemne, plażowe zejście do wody, z którego też korzystamy. Miło się ochłodzić, zanurzyć...

Młoda godzina, więc postanawiamy iść dalej, w stronę Pól Lednickich. Jednak już na następnej posesji mniej miły (z pozoru) pan zaprasza do biwakowania na swoim terenie... za darmo. Wybieramy tę opcję, bo przecież R. pielgrzymuje (z wyboru) bez pieniędzy (postanowiła jednak, że nie będą to „tanie studenckie wakacje”: ma zamiar potem wpłacić odpowiednio wysoką sumę na jakiś szlachetny cel). Dodatkowo, pan pozwala korzystać z prysznica (po ochłodzeniu w jeziorze, to jest to!) i oferuje wypożyczenie rowerów (co prawda, już odpłatnie, po 10 zł, bez ograniczeń czasu), abyśmy bez obciążenia mogli zwiedzić te Pola. Zmieniamy więc plany. Dziś tu (i tam), a jutro cofniemy się do Dziekanowic, przepłyniemy na Ostrów, a później obejdziemy jezioro Lednica od południowej strony, i dopiero gdzieś dalej wrócimy na Szlak.

Słynna Brama Ryba


Dobrze, że wzięliśmy te rowery. Odległości spore, nawet w samej wsi Imiołki i już na Polach. A w drodze powrotnej obejrzeliśmy drewniany kościółek w Waliszewie.
Noc nad jeziorem chłodna, ale sucha – o dziwo, rano nie ma rosy, komary też nas specjalnie nie pogryzły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz