środa, 19 sierpnia 2020

Etap P21B: Dąbrówka Kościelna - Murowana Goślina - Owińska





Spakowaliśmy się. Ania (gospodyni, która przeszła z nami na ty) przyszła, niespodziewanie przyniosła chleb, serki „wiejskie” i domowego przepisu galaretkę z surowych malin. Miła pogawędka. Potem, w dowód wdzięczności, odkurzyliśmy jej parter domu (dokumentnie – o co zadbała Renia, wszak poznanianka) i w drogę – w sumie dopiero o jedenastej. Święty Jakub z pieskiem – bardzo niecodzienne przedstawienie.



Zaraz za wsią wchodzimy w Puszczę. Rozciąga się na wiele kilometrów kwadratowych i będzie nam dziś długo towarzyszyć. Pogoda przyjemna – bardzo ciepło ale bez przesady, słońce przebija się przez korony drzew. Droga gruntowa, tyle że bardzo szeroka.

Rozdzielamy się, bo R. będzie miała internetową sesję psychoterapii. Taki mamy rok (a może taka epoka już nastała?), że praca, wspólne medytacje i modlitwy, lekcje śpiewu – wszystko przez internet – niektórzy nawet nie przerywają marszu :) Naszą przygodę Renia też od razu opisała na fejsie, a Ania już zdążyła skomentować. Co za tempo przepływu informacji!

Znów mam okazję nawiązać intymniejszy kontakt z życiem dookoła mnie. Zostawszy sam, od razu idę wolniej, we własnym tempie. W ciągu pół godziny przechodzę połowę tego co Renata. To, co najbardziej mnie opóźnia, to postoje takie jak ten: napić się, coś zjeść, posmarować filtrem, przy okazji podsuszyć ręcznik... A czas leci. I mało bym się tym przejmował, gdyby nie nadzieja, że znów się spotkam z R., jeśli nie znudzi jej się czekanie. Pisze mi SMS (a więc mam do niej dobry numer): „Po drodze rysowałam nogą znaki, w którą stronę iść”. Czyż to nie urocze? Żadnego znaku nie zauważyłem, ale też nie lustruję wzrokiem całej szerokości drogi. Są w tym lesie ciekawsze miejsca, żeby zawiesić oko.
Drzewo-dłoń


Głęboczek, niegdyś miasto




Miałem szczęście: poczekała przed sklepem w Boduszewie. Do Murowanej Gośliny wchodzimy już razem. Nazwa tego miasta zadziwia mnie, odkąd ją usłyszałem, gdy podano do wiadomości publicznej nadanie mu praw miejskich. Miasto jak wieś: długimi setkami metrów ciągną się jakieś pola, chaszcze, ugory... Potem jednak mijamy przedszkole, do którego R. jeździła z lekcjami nt. robotyki, a w końcu okazuje się, że są także lodziarnie, kawiarnie...

...jednak i perełki architektury nowoczesnej



...a w rynku kościół pw. św. Jakuba – i to otwarty! W głównym ołtarzu święty w stroju biskupim - w końcu przecież pielgrzymował czy nie pielgrzymował (za życia), ale na pewno był pierwszym episkopem Jerozolimy. I specjalny znak dla Reni: jej ulubione kwiaty, słoneczniki.




Całkiem rozległe miasteczko, zakończone stacją benzynową, gdzie mogę ulżyć potrzebie. Na początku Bolechowa skręcamy znów w las. A Bolechowo słynie z fabryki autobusów „Solaris”, które wożą ludzi nie tylko w Warszawie (te najzgrabniejsze, z wielkimi oknami, i chyba też najwygodniejsze), ale także w Ostrawie, Berlinie, Monachium – a trolejbusy tejże firmy ...w Rzymie. Tu się zaczyna Europa!


Szlak wiedzie nas rzadkim lasem sosnowym (ale z bogatym podszytem). Zgodnie uznaliśmy, że dobrym celem etapu będą Owińska, gdzie R. chce zdążyć na mszę i gdzie mamy nadzieję na nocleg.


Zdążyliśmy, nawet z zapasem. Czytania i śpiewy były już rozdzielone, więc Renia odpuściła swój plan wproszenia się w pomoc przy nabożeństwie. Akurat był chrzest (w środku tygodnia!), z długowłosymi rodzicami chrzestnymi aż z Białegostoku. Po mszy podeszliśmy do wesołego księdza i poprosiliśmy o nocleg.

Nie ma problemu. Skąd idziecie?

To skomplikowane... – zaczęliśmy, ale nie było nam dane dokończyć. Ksiądz szybko zaprowadził nas do salki z przyległym WC i kuchnią, wręczył nam klucze, po czym znikł. Pewnie zaprosili go na chrzciny.

On stale biega – wyjaśnił kościelny, który też pokazał nam się tylko na moment.


Owińska mają dużo pięknych miejsc oprócz kościoła św. Jana Chrzciciela z przyległym dawnym klasztorem - później szpitalem psychiatrycznym (ostatni pacjenci wymordowani przez hitlerowców), następnie szkołą dla niewidomych. Po drugiej stronie drogi jest zespół parkowo-pałacowy z wielkim stawem, w okolicy parę innych stawów i jezior.





Mycie nóg w zlewie kuchennym – umywalka w toalecie za mała i za wysoko – a spanie na zsuniętych stołach. Dość swobodnie sobie poczynaliśmy, ale mam nadzieję, że nie zostawiliśmy za dużo śladów.

Rano ostatnie wspólne śniadanie i serdeczne choć zwięzłe pożegnanie. Spieszę się na pociąg. U mnie na razie koniec pielgrzymowania. Przed Renią dalsza droga, dziś do własnego miasta (pewnie zdąży się zobaczyć z jubilatem i zajść na mszę w jego intencji), a w ogóle co najmniej do Leszna.

Każdy, kto udzielił jej noclegu, otrzymuje od niej muszelkę z masy solnej – taką z dziurkami, a więc można nosić. Mnie też taką podarowuje – miałem zaszczyt być pierwszym towarzyszem jej Camino de Santiago.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz