Budzę się – co za panorama!
W nocy się spociłem, więc ponownie pod prysznic, zresztą chcę
też umyć włosy. Pakowanie, jogurt z płatkami. Czas mija
nieubłaganie, a przede mną szczególnie długi etap. Szlak do
Gniezna prowadzi bardzo naokoło, ale warto – dla lasów, wsi i
kościoła św. Jakuba –
zamiast ruchliwych szos. 8.15 wyruszam!
Wracam do miasta na skróty
(gospodarz, gdy wczoraj zawitałem, powiedział mi o takiej
możliwości), kasztanową aleją, od której odchodzi ul. Kasztanowa
– ta bez kasztanowców. W porannym słońcu miasto wygląda jeszcze bardziej uroczo.
Marzyło mi się śniadanie (jajecznica) na
mieście, lecz wszystkie placówki gastronomiczne jeszcze pozamykane.
Otwarty jest Sklep Polski – zaopatruję się w to co najważniejsze
na cały dzień.
Herb Trzemeszna do 2013 - sugestywny wizerunek św. Wojciecha |
Pomnik Jana Kilińskiego na rynku |
Z bazyliki wychodzi tłum
odświętnie ubrany. Niedziela. Do kościoła wszyscy tu wchodzą w
maseczkach. Przy wejściu dawniej moczyło się palce w wodzie
święconej. Teraz stoi pojemniczek ze środkiem dezynfekującym.
Nie
chciałem czekać na otwarcie „Czeremchy” (o 10),
i
tak za długo zabawiłem w tym rejonie (jedni państwo przede mną w cukierni
tak długo zamawiali...) a zanim bym tę kawę dostał i wypił...
jestem już z kilometr do przodu, a pogoda sprzyjająca – upał na
razie łagodny, dość mocny wiaterek. Słońce jednak od rana ostre.
Czuję jak parzy moje opalone lewe kończyny. Niebo znowu bezchmurne.
A w nocy tym razem chyba nie padało.
W
Miatach
szlak (razem z czerwonym) odbija w lewo, a za Miatami wchodzi mało
uczęszczaną szosą w las. Trochę przesadziłem z tą „mało
uczęszczaną”. Co cichnie jeden samochód, już odzywa się
następny. Choć trafia się i rowerzysta z dzieckiem.
Idę i – może dla zabicia monotonii? - rozważam oburzające zjawiska współczesnego świata, między innymi paradoksy religii, a raczej – ludzkiej religijności. Po co to robię? Czy nie lepiej skupić się na tu i teraz, naprawdę obcować z tym cienistym lasem? Przecież jeśli Boga gdzieś można spotkać, to przede wszystkim w takim miejscu. Wszystko, co żyje, świadczy o cudzie!
Na tym odcinku drogi przez las samochodziarze i motocykliści rozwijają iście szaleńcze prędkości. Tylko rowerzyści jadą spokojnie, spacerkiem. I ja.
– Tak, jest miejsce. Tylko o 20.30 zamykamy klasztor, i jakby pan zrezygnował albo miał nie zdążyć, proszę zadzwonić. Bo wczoraj też ktoś z Camino się zapowiadał, a potem w ogóle się nie odezwał.
Z Camino? Wczoraj? To taki tu ruch?! A ja myślałem, że jestem pewnie jedyny w tym roku...
Kościół pw. świętego Jakuba Starszego wieńczy długą ulicę w Niechanowie. Dwie części: drewniana z końca XVI w. (na miejscu starszego kościoła z wieku XIII) i kamienno-tynkowana, barokowa fasada, ponoć z ok. 1900 (!). Przy bocznym wejściu napis „Obiekt zabytkowy, udostępniany do nieodpłatnego zwiedzania...” - tu skomplikowane dni i godziny otwarcia, w które właśnie się szczęśliwie wstrzeliłem. Tymczasem wszystkie drzwi pozamykane na głucho.
Trzeba wędrować dalej, szlak robi zwrot na północny zachód, a w końcu niemal zupełnie na północ, do Gniezna. Pytam przechodzieńki, czy jest tu jakiś sklep, który mógłby być czynny.
– Wszystko pozamykane – pada definitywna odpowiedź. W tym samym momencie widzę jakiś prywatny market. Pewnie nieczynne, ale co szkodzi się upewnić? Pcham klamkę – drzwi ustępują. Wow! A w środku przyjemny chłód, aż się nie chce wychodzić. Wychodzę, ale z chłodną kawą, napojem mięta-mango i lodami „Big Milk – Kasztanki”.
W Goczałkowie za skrzyżowaniem droga obsadzona przepięknymi, bujnymi, puszystymi wierzbami co najmniej dwóch gatunków. Po lewej wąsko-, po prawej szerokolistna. Słońce już złociste z odcieniem różu. Przede mną maluje się las. Ale do celu już chyba tylko z 5 kilometrów.
Kilkakrotnie spotykam parę z małym dzieckiem na rowerach. Kamila zaintrygowała moja pielgrzymka. Pyta o motywy. Jakoś dziś nie wiem, co powiedzieć, ale wtem:
– Przepraszam, zgubiłem żonę...
Potem znalazł, ale wybuchła jakaś sprzeczka małżeńska, która uwolniła mnie od tłumaczenia motywacji mojego pielgrzymowania.
– Innym razem pogadamy – rzucił na pożegnanie.
Jasne.
Na końcu pilotowała mnie przez telefon siostra zakonna, promieniejąca życzliwością i radosną lekkością. W klasztorze też to się czuje. Miejsce kontemplacji i milczących rekolekcji. Atmosfera jakby powietrze było tu lżejsze (choć materialnie jest chyba zakurzone, czymś czuć, co nie umniejsza jednak owego wrażenia duchowej lekkości).
– O siódmej trzydzieści mamy Eucharystię, a z kaplicy można korzystać w każdej chwili. Wystarczy przekręcić klucz – podając mi przez „koło” pościel i ręczniki, siostra udziela niezbędnych informacji. O kuchni i łazience też nie omieszkała poinformować. Dbają tu i o ducha, i o ciało. Pościel cudnie pachnie. Wszystko jest starannie ułożone, czyste, dopieszczone. Wszystko do dyspozycji przybywających, bez nakazów, z zaufaniem do dobrych zamiarów gościa i jego Bożego prowadzenia (podobny duch jak na Camino – w najlepszych albergues). Karmel to biblijny ogród rozkoszy obcowania z Bogiem jak z przyjacielem, i człowiek faktycznie czuje się tam jakby wrócił do raju – może raju błogiego dzieciństwa (o ile ktoś takowego zaznał).
Idę i – może dla zabicia monotonii? - rozważam oburzające zjawiska współczesnego świata, między innymi paradoksy religii, a raczej – ludzkiej religijności. Po co to robię? Czy nie lepiej skupić się na tu i teraz, naprawdę obcować z tym cienistym lasem? Przecież jeśli Boga gdzieś można spotkać, to przede wszystkim w takim miejscu. Wszystko, co żyje, świadczy o cudzie!
Na tym odcinku drogi przez las samochodziarze i motocykliści rozwijają iście szaleńcze prędkości. Tylko rowerzyści jadą spokojnie, spacerkiem. I ja.
Jeziorko-odkrywka w okolicy Krzyżówki |
Pośród lasu jest Krzyżówka. Polana, oficjalnie część Piasków.
W niej – leśny parking, stolik z zadaszeniem – chyba pierwsze
takie udogodnienie od Trzemeszna. Na tablicach straszą nie tylko
covidem, ale przede wszystkim afrykańskim pomorem świń (i dzików).
Zadzwoniłem do Gniezna, spośród dwóch żeńskich klasztorów
wybrałem karmelitanki.– Tak, jest miejsce. Tylko o 20.30 zamykamy klasztor, i jakby pan zrezygnował albo miał nie zdążyć, proszę zadzwonić. Bo wczoraj też ktoś z Camino się zapowiadał, a potem w ogóle się nie odezwał.
Z Camino? Wczoraj? To taki tu ruch?! A ja myślałem, że jestem pewnie jedyny w tym roku...
Przebyłem las. Znaki na ogół były, ale nie zawsze w kluczowych
miejscach. Teraz będą same słoneczne wsie. Na szczęście, jest
wiatr (a w butelce – woda).
Kościół pw. świętego Jakuba Starszego wieńczy długą ulicę w Niechanowie. Dwie części: drewniana z końca XVI w. (na miejscu starszego kościoła z wieku XIII) i kamienno-tynkowana, barokowa fasada, ponoć z ok. 1900 (!). Przy bocznym wejściu napis „Obiekt zabytkowy, udostępniany do nieodpłatnego zwiedzania...” - tu skomplikowane dni i godziny otwarcia, w które właśnie się szczęśliwie wstrzeliłem. Tymczasem wszystkie drzwi pozamykane na głucho.
Trzeba wędrować dalej, szlak robi zwrot na północny zachód, a w końcu niemal zupełnie na północ, do Gniezna. Pytam przechodzieńki, czy jest tu jakiś sklep, który mógłby być czynny.
– Wszystko pozamykane – pada definitywna odpowiedź. W tym samym momencie widzę jakiś prywatny market. Pewnie nieczynne, ale co szkodzi się upewnić? Pcham klamkę – drzwi ustępują. Wow! A w środku przyjemny chłód, aż się nie chce wychodzić. Wychodzę, ale z chłodną kawą, napojem mięta-mango i lodami „Big Milk – Kasztanki”.
Po kawie znów się raźniej idzie. Mimo upału, sprawia mi radość
ten marsz. Połyskuje mika w popękanym asfalcie.
W Goczałkowie za skrzyżowaniem droga obsadzona przepięknymi, bujnymi, puszystymi wierzbami co najmniej dwóch gatunków. Po lewej wąsko-, po prawej szerokolistna. Słońce już złociste z odcieniem różu. Przede mną maluje się las. Ale do celu już chyba tylko z 5 kilometrów.
Kilkakrotnie spotykam parę z małym dzieckiem na rowerach. Kamila zaintrygowała moja pielgrzymka. Pyta o motywy. Jakoś dziś nie wiem, co powiedzieć, ale wtem:
– Przepraszam, zgubiłem żonę...
Potem znalazł, ale wybuchła jakaś sprzeczka małżeńska, która uwolniła mnie od tłumaczenia motywacji mojego pielgrzymowania.
– Innym razem pogadamy – rzucił na pożegnanie.
Jasne.
Gniezno – miasto rozkwitających dziewcząt. Spotykam dziś
mnóstwo urodziwych nastolatek, pieszo i na rowerach.
...Oraz pięknych domów – w XIX stuleciu musiał tu być złoty
wiek. Gniezno jest naprawdę duże, nie było mi łatwo trafić do
sióstr. Ale trafił się pomocny młody człowiek z planem miasta w
telefonie. Trzeba iść przez ten zamknięty wiadukt, a potem
Dalkoską (nie: Dalkowską!) w lewo, aż pod drugi wiadukt... Na końcu pilotowała mnie przez telefon siostra zakonna, promieniejąca życzliwością i radosną lekkością. W klasztorze też to się czuje. Miejsce kontemplacji i milczących rekolekcji. Atmosfera jakby powietrze było tu lżejsze (choć materialnie jest chyba zakurzone, czymś czuć, co nie umniejsza jednak owego wrażenia duchowej lekkości).
– O siódmej trzydzieści mamy Eucharystię, a z kaplicy można korzystać w każdej chwili. Wystarczy przekręcić klucz – podając mi przez „koło” pościel i ręczniki, siostra udziela niezbędnych informacji. O kuchni i łazience też nie omieszkała poinformować. Dbają tu i o ducha, i o ciało. Pościel cudnie pachnie. Wszystko jest starannie ułożone, czyste, dopieszczone. Wszystko do dyspozycji przybywających, bez nakazów, z zaufaniem do dobrych zamiarów gościa i jego Bożego prowadzenia (podobny duch jak na Camino – w najlepszych albergues). Karmel to biblijny ogród rozkoszy obcowania z Bogiem jak z przyjacielem, i człowiek faktycznie czuje się tam jakby wrócił do raju – może raju błogiego dzieciństwa (o ile ktoś takowego zaznał).
– Oprócz pana nocuje tu dziś, na tym samym piętrze, jeszcze
jeden pielgrzym idący Camino – poinformowała mnie siostra, nie
podając jednak więcej szczegółów.
– Jak mamy się spotkać, to jakoś się znajdziemy –
powiedziałem coś w tym rodzaju. I tak się stało, o czym za
chwilę.
Schodzę do sutereny jasną klatką schodową. Ze ścian patrzą na
mnie portrety świętych kobiet. Na korytarzu elegancko i
praktycznie. W pokoju Matka Boska częstochowska, na wprost mojego
łóżka. Pokój przestronny, wygodny, na podłodze wykładzina
dywanowa. Na stole Nowy Testament. Otworzył mi się na „liliach na
polu” (Łuk 12:27).
Odwiedziłem i kaplicę. Nieodparcie kojarzy mi się z sanktuarium w
Findhorn – albo z miejscem w Glastonbury, gdzie Eileen usłyszała
głos mówiący: „Be still and know that I am God”.
Siostra wspomniała o innym pielgrzymie, ale nie uprzedziła mnie, że
ów pielgrzym to młoda kobieta. Znaleźliśmy się, bo w tym samym
czasie wyszliśmy do ubikacji (jedynej na tym piętrze). Ma na imię
Renata i właśnie tu, właśnie teraz zaczyna swoje Camino de
Santiago. Sama zaproponowała, żebyśmy jutro poszli razem.
Umówiliśmy się na po mszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz