Wstaję i widzę … Na pierwszym planie, kosze na śmieci. Ale za
nimi – jezioro, a bliżej powiewa flaga mojego ręcznika
(zawiesiłem na gałęzi do wysuszenia). A z drugiej strony, pod
słońce, ładna buzia i miły głos Renaty, uskarżający się na
mrówki. Za
chwilę jednak w pełnej gotowości, już chce się przebierać w
kostium kąpielowy i płynąć na pomoc, bo dziewczynka na brzegu
żali się, że wiaderko odpłynęło w dal. Rodzice zachęcają,
żeby sama popłynęła – zdaje się, że pływa najlepiej z całej
rodziny. Mała nie ma jednak odwagi. Renia gotowa jest pomóc.
Brodaty ojciec dziewczynki jednak kreśli plan:
– Wiaderko zatrzyma się na trzcinach. Później popłyniemy łódką
i wyciągniemy...
Ptasi sejmik |
Pogoda przyjemna, ciepło ale bez przesady. Ruszamy z powrotem do Siemianowa. Zamierzaliśmy łapać stopa (bo przecież już „zaliczyliśmy” ten odcinek drogi), ale rzadko coś przejeżdża, a zresztą nam się dobrze rozmawia, nikt nie pamięta o łapaniu.
W Dziekanowicach, w kościele św. Jakuba otwarte tylko zewnętrzne
wrota. Można popatrzeć do środka przez kratę, i odszukać
wizerunki świętego. Dalej, na rozdrożu w środku wsi, kolumna
świętego Benona, patrona Łużyc. Mnie się to imię kojarzy tylko
z Benonem Miśkiewiczem, historykiem i ministrem nauki i szkolnictwa
wyższego (którego zresztą początkowo mylę z Bernardem Wapowskim,
geografem z przełomu XVI wieku). W obejściu niedaleko druga
kolumna... z bocianim gniazdem. Wielki ptak ląduje z głośnym
klekotem, za chwilę dołącza partner albo partnerka. Znowu klekot.
Kto jest naprawdę patronem tej wsi?
Po zwiedzeniu kościółka mojej towarzyszce znów płynie krew z
nosa, jak wczoraj mniej więcej o tej samej porze. Co to znaczy?
Odpoczywamy pod cienistym drzewem. Gruchają gołębie, gdaczą kury,
szczebiocze ptactwo nadrzewne. R. wykorzystuje czas, by ułożyć
zwrotkę do piosenki urodzinowej dla kolegi – właśnie kończy 30
lat i dostanie kolektywnie stworzoną pieśń pochwalno-życzeniową.
W drodze nagrywamy ją na telefonowe wideo.
Sklep. Duża tablica przed wejściem obwieszcza:
„Każda kradzież będzie zgłoszona na policję [kradzież
tabliczki również] ;)”
Drogowskaz do Muzeum Pierwszych Piastów, wzrok płata mi figla –
odczytuję napis jako „Centrum Nasion...”. No, bo budynek wcale
nie przypomina muzeum. I słusznie – to tylko biura. Właściwe
Muzeum jest na brzegu Lednicy (kawałek drogi stąd) i na Ostrowie
Lednickim. Docieramy do kasy, stróż zgadza się przyjąć plecaki
na przechowanie.
Nasz herbowy ptak naprawdę jest z tych stron |
Pierwszy polski król spogląda ku Lednickiemu Ostrowowi |
"Jak pielgrzym z pielgrzymem" |
A oto i główny bohater - Święty Wojciech (Adalbert) |
Dubrawa przybyła do Mieszka... |
Dowiadujemy się też czegoś o tym, co i z jakich naczyń dawniej jadano, oraz z czym się ludziom kojarzyły wiatraki:
Jeszcze – bagatela – 29 km do dzisiejszego celu (celu-minimum,
jak twierdzi R., celu-maksimum, twierdzę ja). Na skróty – „tylko”
23. Renia jest zdecydowana tam dziś dotrzeć, ja nie podzielam jej
optymizmu, ale jestem gotów dać z siebie wszystko (no, powiedzmy,
tyle ile będzie trzeba, i ile się da...). Trochę się zachmurzyło,
popaduje, choć nadal bardzo ciepło, w oddali cicho grzmi.
A owóż rzeczone grodzisko |
Po kawałku szosą i wzdłuż szosy, znów spokojne drogi gruntowe, wysadzane
wiekowymi wierzbami. Jest cudnie. Przypominamy sobie pieśń Stachury
„Święta, święta, święta ziemia, co nas nosi...”. Wszystkie
słowa są w „chmurze”, skąd Renia je ściąga. Dziecko
dzisiejszych czasów!
Rozgadałem się. R. rzadko odpowiada, chyba przesadziłem. Może bym
tak trochę zamilkł, skoncentrował się bardziej na tu i teraz,
oraz dał szansę mojej towarzyszce? Oraz temu, co nas otacza.
Kościółek w Węglewie |
Wnętrze kościółka. Po lewej portret patronki, św. Katarzyny Aleksandryjskiej |
Późnym popołudniem to ona opowiada. Ile różnych postaci jest w tej jednej dziewczynie! Dowiaduję się mnóstwa rzeczy: o procesie powstawania pracy naukowej, o rekolekcjach autostopowych, o roli gawędziarstwa (storytelling) w... biznesie, o książce „Wychowanie przez sztukę” Anny Weber. I o tym, że coś można zmienić nawet w stosunkach z własnymi rodzicami, jak się na tym pracuje (a zwłaszcza nad własną świadomością). Renata już coś o tym wie.
Drogi kręte, zakręty... Kawałek nawet starym pasem startowym. Pogoda przyjemna, bo się zachmurzyło, a w
międzyczasie zmienił się krajobraz. Po rozpalonych polach,
orzeźwiający las. Będzie nam już niemal stale towarzyszyć. To
Puszcza Zielonka. Nim zapada zmierzch, docieramy do celu –
miejscowości Dąbrówka Kościelna. Bez Reni tak daleko bym dziś nie
zaszedł.
Nasza nadzieja na nocleg u księdza się rozpływa. Ksiądz wyjechał
koło południa i, jak się okazuje, jeszcze nie wrócił. Nie
wiadomo, czy dzisiaj wróci. W oknach ciemno, na dzwonek nikt nie
reaguje. Dzwonię pod numer z napotkanego po drodze afiszu „Pokoje
– konie”. To chyba niezbyt daleko...
- Już nie działamy – odpowiada gospodarz. – Ale w samej
Dąbrówce jest agroturystyka.
A więc trzeba popytać. Tylko kogo? Ten gość z naprzeciwka
plebanii nie wiedział. Na ulicach żywego ducha, w większości
domów ciemno. Idziemy zasięgnąć języka w pierwsze miejsce, gdzie
R. wypatrzyła nikłe światełko, pewnie telewizora. Dzwonka nie ma,
ale brama otwarta na oścież. Wchodzimy w podwórze, równocześnie
głośno wołam:
– Dobry wieczór! … Dobry wieczór!
Wychodzi dość młoda pani. Pytamy o ową agroturystykę. Wie,
gdzie, tyle że trafić niełatwo. Wychodzi z nami na ulicę, żeby
wytłumaczyć. W międzyczasie Renia dorzuca:
– Mamy śpiwory i maty, więc w sumie wystarczy nam kawałek
podłogi.
Pani się namyśliła i stwierdza, że może nas przenocować w swoim
domu na wynajem, który właśnie kończą z mężem urządzać.
Prowadzi do sąsiedniego budynku. Przestronne pomieszczenia, wszystko
w jasnozłocistym drewnie, jeszcze pachnącym. Ładne, solidne meble,
obrazy... Zachwycający salon-świetlica ze stołem i mnóstwem
krzeseł. Pełen luksus.
R. nieśmiało wspomina o swoim postanowieniu, aby pielgrzymować bez pieniędzy i w sumie ma tylko 24 zł wzięte na lek na przeziębienie... Gospodyni długo się nie namyśla:
R. nieśmiało wspomina o swoim postanowieniu, aby pielgrzymować bez pieniędzy i w sumie ma tylko 24 zł wzięte na lek na przeziębienie... Gospodyni długo się nie namyśla:
– O pieniądzach nie rozmawiajmy.
Później w kuchni opowiada trochę
o historii tego miejsca i napomyka, jakie normalnie stawki bierze od
gości. Krótko mówiąc, nie jest to moja klasa cenowa. Ale
urządzenie tego domu – i dobra energia w nim – są tego warte...
Dom nazywa się Przystanek Bajka.
R. znalazła go wcześniej w Google'u, napomknęła, że pewnie tam
będzie drogo. Kto by pomyślał, że właśnie tam przyjdzie nam
nocować, a jedyną zapłatą będzie bliżej nieokreślona, drobna
pomoc z rana?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz