sobota, 12 czerwca 2021

Etap P25B: Żabno - Lubiń

 .

Kaplica i popiersie Józefa Wybickiego w Manieczkach
Kilka znaków wczoraj wskazywało, że może mam wracać. 

Mimo to, poszedłem - moje serce rwało się naprzód – a Renia dołączyła w Manieczkach, tyle że szybciej ode mnie, a od Rąbinia szliśmy razem ...w deszczu. Ja się pośliznąłem i wywróciłem – skończyło się jednak na ubłoconych spodniach i przedziurawionej kieszeni. Piorąc je w Lubiniu, przy okazji rozjaśniłem jeszcze plamę. Do rana wyschły!

Kościół w Żabnie

 Z powodu rozterek i próśb o ich rozwianie, wyruszam o blisko półtorej godziny później niż planowałem. Teraz trzeba dawać z kopyta. Fasolka ze słoika i kawa ze sklepu dają mi napęd. Poranek ciepły i cichy – tiry już przejechały! Szlak jakubowy za Żabnem znika, jak nożem uciął. Ale według mapy skręca przed tym laskiem. Znak odnajduje się pod owym laskiem, a lasek okazuje się dawnym cmentarzem ewangelickim.
Tutaj chowano osadników „olęderskich” - czyli z Niderlandów i innych krajów Europy Zachodniej. Przydzielano im najmarniejsze ziemie, ale olędrzy znali się na melioracjach itp., więc jakoś sobie radzili i z czasem wtopili się w otaczające społeczeństwo.

Las i poręby. Wszechobecny śpiew ptaków. Wiedziałem, że ścięta wierzba odrasta, wypuszcza nowe pędy. Teraz widzę, że akacja (tzn. robinia) też. Skręt w prawo miał być na szczycie wzniesienia, tymczasem ostrzejsze podejście zaczyna się dopiero od tego skrętu. Tak to z mapami 1:200 000. Dobrze, że zauważyłem bladą strzałkę na korze drzewa. Za chwilę znak muszli upewnia mnie, że poszedłem dobrze.

Droga wychodzi z lasu, ale ledwo to widać, bo dalej jest gęsto obsadzona lipami. Renia pisze, że wszystko stawało jej na przeszkodzie, ale w końcu już siedzi w autobusie do Manieczek. Czuję, że to będzie bardzo szczególny dzień: oboje wiosłujemy pod prąd.

No to muszę jeszcze przyśpieszyć, żeby nie czekała za długo. Za Przylepkami asfalt ostro zakręca (na ten kawałek nie mam mapy, a szlak wyznakowany znów w kratkę, dobrze, że mogę zapytać Renię). Przy krzyżu skręt w prawo.

Dróżka dawniej asfaltowa
Niesamowite, jak przyroda odzyskuje teren!
 
 
          

 Co chwila staję, żeby odpisać, bo R. zasypuje mnie SMS-ami. Ale ja też się o coś pytałem...

Do Manieczek wchodzę Drogą Jakubową (oficjalna nazwa ulicy). W tym miasteczku jest rotunda – kaplica (fot. tytułowa) postawiona przez Józefa Wybickiego, autora słów polskiego hymnu, który spędził tu z przerwami ostatnich dwadzieścia lat życia. A naprzeciwko – nawiązujący do niej kształtem, nowoczesny kościół. 


Renia właśnie też dotarła do Manieczek, ale nie spotkamy się od razu. Idzie szybciej, by pobyć sama oraz odwiedzić gospodarzy, co w zeszłym roku wyciągnęli ją spod deszczu. Ja natomiast rozglądam się (bez powodzenia) za znakami szlaku. Na skrzyżowaniu zagaduje mnie robotnik – chyba od terenów zielonych, bo z grabiami, o ile pamiętam – i wciąga mnie w dłuższą pogawędkę.

Aby nie iść cały czas szosą, skręcam w urokliwe Osiedle Słowiańskie – zadbane domki jednorodzinne, ogródki nie ogrodzone sprawiają wrażenie wzajemnego zaufania. W końcu muszę jednak wrócić do szosy, żeby nie błądzić po leśnych bezdrożach. Znaku ani widu.

Już przed Przylepkami zachmurzyło się, a od Manieczek możliwość deszczu wisi w powietrzu. Ale ciągle ciepło i łagodny wietrzyk. I skowronki. Przeżywam swój własny film drogi. W uszach, na tle ptasich głosów, plotą mi się melodie, zharmonizowane z pogodą.

Co wioska, to na ławeczce kolejny posiłek. W Krzyżanowie pod wiatą przy boisku sportowym. Nim stamtąd odchodzę, zaczyna się szum deszczu. Dobre miejsce, by się, razem z plecakiem, zapłaszczyć (co w pojedynkę jest możliwe, ale wymaga trochę zachodu).

W Błociszewie nagle przestało padać. I kwitną pachnące róże.
 I przedziera się słońce. W ogrodach (znowu) kwitną irysy. Po prawej niesamowicie zarośnięty – i pełen ptaków – park (prywatny).

Drewniany, w środku tynkowany kościół w Błociszewie stoi otworem

A przed kościołem... Ogłaszam konkurs: jaki to święty?

Kolejna aleja okazałych lip wśród pól i łąk – tym razem w dół. Szutrowa droga, ale chyba dawniej znaczna, skoro gęsto obsadzona starymi, wysokimi drzewami. Nie spotykam nikogusieńko.

Na skraju kolejnego lasu spotykam płaczące... modrzewie.


Rąbi
ń. Na samoobsugowym straganie, wystawionym na ulicę, zielone szparagi – tylko 6 zł za pęczek! Gdybym miał w czym gotować... I gdybym miał gotówkę (nie poszukałem bankomatu). W prawie każdym polskim wiejskim sklepie można już płacić kartą, mimo to warto nosić gotówkę!


Renia wypatrzyła mnie przez okno i zaprasza do domu zaprzyjaźnionych gospodarzy. Oni też zapraszają, częstują obiadem... Przeczekaliśmy u nich... suchą pogodę. Mieliśmy już iść, gdy lunęło jak z cebra. Też przeczekaliśmy, ruszyliśmy, gdy deszcz złagodniał. A dobrzy ludzie zaopatrzyli Renię w pelerynę od deszczu – gdy rano wyjeżdżała z Poznania, nic nie zapowiadało zmiany pogody. Nie zapowiadało nawet, że wieczorem zrobi się chłodniej.

Pada coraz mocniej, a pora coraz późniejsza, więc żwawo wyciągamy nogi. Ja nawet zbyt żwawo – to lekko pochyłe, piaskożwirowate pobocze daje znakomite tarcie, gdy jest sucho. Teraz tracę na nim równowagę, amortyzując rękami – na szczęście pod kątem, nie prostopadle, więc skończyło się na lekkim obiciu oraz otarciu i umorusaniu moich jasnych spodni. Nikt nie komentuje – trzeba po prostu do celu. Pod kościołem w Dalewie, który ksiądz specjalnie dla nas otwiera, dzwonię do Lubinia. „Oczywiście, zapraszamy”, mówi brat Robert, po chwili nawet ofiaruje się po nas pojechać. No, aż tak to nie, damy radę pieszo. 


 


Do słynnego klasztoru docieramy jeszcze przed ósmą wieczorem – załapiemy się na godzinki z zakonnikami (ale oglądać ich nie możemy, ulokowani w innym skrzydle rozległego klasztornego kościoła). Wieczorem zdążam jeszcze zobaczyć salę medytacyjną – na tym samym piętrze, co nasze zakwaterowanie. W ten weekend nieużywana.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz