Zachodzę na chwilę do kościoła, gdzie kończy się nabożeństwo. Wychodzę w rześką czystość niedzielnego ranka: szczekanie psów, pianie kogutów, szczebiot ptaszków. A między domami widoki na coraz piękniejsze pagórki. I bardzo zielono. Widoki szerokie jak na Camino Francés.
Kurhan z posągiem św. Jana Nepomucena. |
Wieś Koryto. Wszędzie kury, gęsi i psy. Niektóre wybiegają na ulicę. A przy drodze wierzby.
Wierzba z muszlą jakubową |
Na rozdrożu miał się kończyć asfalt. Tymczasem idzie w lewo, w prawo droga polna. Znaki szlaku milczą, jak zwykle w takich kluczowych miejscach. Zaufam mapie i pójdę w prawo. Potem może zasięgnę języka. Droga błotnista, częściowo wysypana kamykami. Głębokie koleiny po traktorach. Grunt, że nie pada. I robi się cieplej. Jest 10.30. Dopiero tam, gdzie droga gruntowa – zgodnie z mapą – przechodzi znów w asfaltówkę, odnajduje się znak szlaku jakubowego, i to z dumą. Gdzieś był, francie, kiedym cię potrzebował?
Dzwon gdzieś przede mną wybił jedenastą. W kolejnej wsi, jak w poprzedniej, dużo ujadających małych piesków, w tym niektóre biegające luzem, bo bramy pootwierane na oścież. Trzeba mieć mocne nerwy, tym bardziej, gdy już w dzieciństwie zostało się ugryzionym właśnie przez małego pieska.
W tym obejściu, dla odmiany zamkniętym, piesek na łańcuchu. Na ogrodzeniu tabliczka z podobizną psa i napisem „Ja tu jestem gospodarzem”. Gospodarz na łańcuchu? Jak to możliwe? Chyba, że jakiś złoczyńca się włamał, gospodarza skuł, dom okradł…
W kościele o 12-tej dzwon wydzwania jakąś pogodną melodię. Długo, przez kilka minut.
Napis na siedzibie firmy współpracującej z koncernem DuPont |
Skalbmierz (niegdyś Skarbimierz) – spore miasteczko. Oprócz stacji paliw ma czynny w niedzielę sklep i rzemieślniczą lodziarnię na rynku (mogę polecić lody o smaku palonego masła).
Pomnik upamiętniający tragiczne czasy okupacji |
I kościół o 800- czy 900-letniej historii (dawna kolegiata). A pod kościołem wystawa beatyfikowanej właśnie wielodzietnej rodziny Ulmów, wymordowanej przez hitlerowców za ukrywanie Żydów.
Jednak przejaśnia się. Szlak skręca w pole. Betonowe słupki z symbolem Camino wytyczają drogę, choć miejscami jedynie kierunek zbiegu promieni „słoneczka” sugeruje, w którą stronę iść. Sugeruje zawsze bezbłędnie.
Droga przez pole, coraz głębiej wyżłobionym w miękkiej ziemi wąwozem. Ciekawe, ile lat/dziesięcioleci trwało jego żłobienie?
Szlak na chwilę wychodzi na utwardzoną drogę. Z mapy wynika, że idę w kierunku Korei!
Gmina Pałecznica bardzo się szczyci swoimi związkami z Drogą Świętego Jakuba. Jest nawet ulica Św. Jakuba. No to chyba znajdzie się nocleg dla pielgrzyma?
Droga zakręca łukiem. Pałecznica jest tam, gdzie blask zachodzącego słońca, tylko trochę bliżej.
Słońce zaszło za wzgórze o punkt 18.00 – właśnie, gdy wychodziłem na prostą (choć krzywą) drogę do Pałecznicy. Właściwy zachód nastąpił 10 minut później.
Wieś Pałecznica. Zadbane chodniki, dostatnie domy, wzniosłe nazwy ulic. I oto idę właśnie ulicą Świętego Jakuba. Przy kościele pod jego wezwaniem w Pałecznicy ksiądz nie przyjmuje pielgrzymów. Ale przyjmują… wójtostwo. A raczej: kiedyś przyjmowali, teraz organizują im nocleg, korzystając z Placówki Wsparcia Dziennego przy… parafii, utworzonej przy wsparciu Unii Europejskiej. Wygląda na to, że panują tu złożone i zawiłe stosunki między wójtem a plebanem… Grunt, że pielgrzym ma gdzie spać i wziąć prysznic (i nie musi płacić!)
Drzwi otwarte do świata:
„Straty się nie boję,
przygodzie mówię: witaj,
przebudzeniu daję szansę”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz