Śniadanie wspólnie z proboszczem i księdzem-gościem. Ten to dopiero wygląda światowo: ciemna kurtka, czapeczka z inicjałami Nowego Jorku, bujna broda. Przy śniadaniu dowiaduję się ciekawych rzeczy, także o tutejszym Bractwie Św. Jakuba (to im zawdzięczam tutejsze, najlepsze chyba w Polsce, oznakowanie Szlaku) i o tym, że jeden ksiądz stąd co roku, na urlopie, przemierza kolejny odcinek Drogi Jerozolimskiej. I właśnie teraz jest już w Turcji.
Na drogę zostałem przez proboszcza wyposażony w nowy credencial, oryginalny tutejszy wzór. A więc do Krakowa i dalej, na Via Regia, będę już zbierał pieczątki.
Zdzięsławice. Szlak każe skręcić w prawo, a wg mapy miałem iść cały czas prosto, przez godzinę albo dwie. Co robić? Autorytet znaku wykutego w kamieniu bierze górę – skręcam. Potem widzę, że to ja niedokładnie odczytałem szczegóły mapy. W każdym razie, jestem na dobrej drodze.
Gmach przedszkola |
Koło dziesiątej wychodzi słońce. Idzie się dobrze: asfalt, z góry, rześko. A samochodów prawie wcale. Ulica/droga nazywa się Szlak Świętego Jakuba. Szumi wiatr w drzewach. Tu i ówdzie ptasi szczebiot. Dziś polska jesień - jeszcze nie złota.
Wieś o wdzięcznej nazwie Książniczki. Betonowe słupki z symbolem Camino na każdym rozdrożu nieomylnie wyznaczają szlak.
Pierwsza wieś za lasem nazywa się Bosutów. Traktorem z przyczepą ludzie zwożą kapustę z wysokiego pola.
A teraz już szosą (a dokładnie, ścieżką rowerową wzdłuż niej) w kierunku Krakowa. Mam niezłe średnie tempo: 3 km/godzinę.
Życzyłbym sobie takich równych (i takich czystych) chodników jak tu rynsztok.
Trawa
i zioła na przydrożnej łące bujne i soczystozielone jak w górach.
Zdaje mi się, że czuję już ich bliskość. Teraz po prawej
trzcinowisko. Dawne stawy?
Znowu przechodzę pod wiaduktem drogi szybkiego ruchu w budowie. To już jakby obwodnica Krakowa. Zaraz będzie po lewej stronie stacja PKP Kraków Batowice, a przede mną dzielnica Prądnik Czerwony. Robi się cieplej. Południowy przystanek, ostatni przed wejściem do miasta. W słońcu pod wiatą jest już całkiem ciepło.
Z tabliczek z numerami domów wynika, że tu już miejscowość Węgrzce. Droga główna przechodzi w podporządkowaną, ale to wcale nie znaczy, że mniej tu samochodów. Drogowskazy wskazują liczne okoliczne forty.
Klinika w budowie
Punkt
13.00 wchodzę do Krakowa szosą wśród chaszczy i ogródków
działkowych. Oprócz wielu znanych bram do miasta, Kraków ma Bramę
Nasturcjową. Już się składałem do zdjęcia, ale po drugiej
stronie znalazł się pan z rowerem, gotów do wyjścia.
Onieśmieliłem się.
W lewo, mostem nad torami. To jakby druga obwodnica miasta. Ruch zdecydowanie za duży jak na taką wąską ulicę – no ale tak: jest objazd.
Zaczął się Kraków, skończyły się szlaki (jeden znak widziałem jeszcze przy wejściu na ten most nad torami). Teraz trzeba na azymut, wśród bloków osiedla Rogatka Warszawska. Panowie strzygą trawniki. Dookoła szkoły, przedszkola, place zabaw. Czysta radość życia. Wieje mocno, i gdy słońce się chowa, momentalnie robi się zimno. A ja niedawno przebrałem się w letni strój!
Na zieleńcu jest regionalna mapka: Trasa Turystyczno-Kulturowa Prądnika Czerwonego. Za chwilę przekroczę potok Sudół i zmierzam do kościoła Św. Jana Chrzciciela. Już wiem, gdzie jestem. Co więcej, tędy przebiega Camino, choć oznakowania w terenie ani śladu. No tak, to samo co w Warszawie: miasto nie współpracuje z miłośnikami dróg jakubowych. Odtąd muszę polegać wyłącznie na mapie skopiowanej z internetu i na swojej orientacji.
W kościele remont. Słychać wiertarkę i nawoływania po ukraińsku.
Pracownia pierogów – kupuję naleśnika i krokieta. Smaczne ale strasznie drogie!
Ulica Promienistych. Czy ktoś kojarzy, kto to byli Promieniści? Tajne bractwo studenckie, współzałożone przez A. Mickiewicza i zajmujące się badaniami zjawisk paranormalnych.
A jednak jest!
Zwróciła moją uwagę grupa ciekawych bloków - jak się za chwilę okazało, przypadła też do gustu jury „Oscara
Budownictwa”.
Po drugiej stronie ruchliwej ulicy Lublańskiej jest bar mleczny. Przede mną dziesięć osób – musiałbym stać w takiej kolejce, gdyby nie te zakupy w pracowni pierogów.
Teraz ulica Brogi – doprowadzi mnie aż do Warszawskiego Przedmieścia, tylko wcześniej przejście pod torami i zmiana nazwy na Rakowicką. Słońce nie zawodzi, więc i wiatr nie przykry. Ale kurtka-wiatrówka się przydała.
Rzeka Białucha otwiera dla mnie kolejny wewnętrzny pierścień królewskiego miasta. Za mostkiem ulica pełna rowerów. Nic dziwnego, że właśnie tu ulokował się serwis rowerowy. A ta ulica to Rakowicka. Idę nią przez dzielnicę Olsza i obok Cmentarza Rakowickiego. Tu spoczywa niezwykły człowiek – ks. Andrzej Szpak, który głęboko zaprzyjaźnił się z ruchem hipisów; zamiast przemawiać z wysokości ambony, przybliżył religię do nich, wychodząc naprzeciw ich duchowym poszukiwaniom i ubierając odwieczne nauki w formy autentyczne dla człowieka współczesnego, który prawdy szuka we własnym doświadczeniu.
Kościół jezuitów - wielki a równocześnie zachęcający do skupienia. To już właściwie centrum Krakowa.
W granice starówki wchodzę od wschodu. Ul. Kopernika przypomina mi, że Kraków to miasto młodzieży. Za ul. Westerplatte są już Planty, czyli wchodzę w obręb historycznych murów miejskich. Gdzieś w tych okolicach napotkałem czynną od roku pijalnię Prawdziwego Kakao. Napój ten oryginalnie przyrządzało się na wodzie, z dodatkiem przypraw np. chili. Do tych tradycji stara się nawiązać właściciel pijalni. Kupiłem „kulkę mocy” (jego własnej receptury) i dostałem w gratisie pół kubka mocnego kakao z miętą. Delektowałem się nim pomału, na koniec jednak stwierdziłem, że najlepiej będzie smakować z mlekiem, choćby owsiano-kokosowym.
Przy trasie szlaku, tuż za Małym Rynkiem (ul. Stolarska) jest cafe (bar? bistro?) „Camino”. Właśnie tam zaszedłem na z dawna utęsknioną kawę. Mocna i całkiem smaczna, a przy tym tania jak na dzisiejsze czasy. Dostałem tam również pieczątkę Archibractwa Miłosierdzia, najstarszej w Polsce organizacji charytatywnej (założonej przez Piotra Skargę – a myślałem w swej ignorancji, że on tylko kazać umiał).
Szlakiem jakubowym doszedłem do ul. Grodzkiej i ciut dalej – do bazyliki franciszkanów. Potem skręciłem ku rynkowi. Spojrzenie na Kościół Mariacki – dla mnie to miejsce jest sercem współczesnego Krakowa (na Wawelu zaś bije serce Polski). W Sukiennicach symbolicznie przeszedłem od bramy oznaczonej herbem Warszawy do tej oznaczonej herbem Krakowa. Właśnie taką trasę dziś zamknąłem.
Dwa dni później przeszedłem jeszcze kawałeczek Szlaku. Pod Wawelem na jednej ławce rządkiem cztery siostrzyczki zakonne – jak cztery ptaszki na gałęzi. Cudny widok.
Wawel – pomyśleć, że takie całkiem nieduże wzgórze (gdzież mu do tych w Bratysławie czy Pradze!) stało się sercem kraju i symbolem niezdobytego grodu!
Wawelska katedra |
Na dziedzińcu pałacowym |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz