niedziela, 26 maja 2024

Etap P28B: Osowa Sień - Wschowa - Zamysłów


Obudziłem się koło szóstej, i wyruszyłem tuż po 8-ej. O ósmej przyjechał administrator, już w sutannie. Więc jednak to tylko pozory mylą! Idę wzdłuż pól wschodzącej od niedawna kukurydzy. Za parę miesięcy to będzie wysoki gąszcz, w tej chwili roślinki do kostek, nie za gęsto sadzone. A skowronki robią swoje.

Jeszcze Osowa Sień



Prosto z drogi polnej wszedłem na ulicę Polną we Wschowie. Znowu widzę to, co rzucało mi się w oczy w poprzednim mieście: „Pogotowie krawieckie”. Nie usługi, nie krawiec, nie krawcowa, tylko pogotowie. Ale czyż ja sam nie chodzę do krawcowej wyłącznie in emergency

I znowu w ogrodach bujne róże, a ulica zalana słońcem. Cisza, żadnych maszyn. A, tak: dzisiaj niedziela. Wzdłuż ulicy najwięcej domów z płaskimi dachami. Obstawiam: lata 70-te. Jest godzina dziesiąta, upał. Idzie się względnie lekko, bo z górki. Jezdnie z kostki.

kwiatki w kręgach betonowych>Genialne rozwiązanie nierówności terenu.

Malownicze ulice Wschowy

Zaułek parasolek





Kościół farny – podeszła do mnie sympatyczna pani – chyba z urzędu miejskiego – i opowiedziała trochę o historii kościoła, ale przede wszystkim o miejscowej świętej, Siostrze M. Iwonie Król, której portret dominuje okolice wyjścia. Zainstalowana tu przez Niemców, odmówiła podpisania volkslisty, przetrwała żołnierzy radzieckich i pozostała po wojnie, by służyć napływowej ludności. Miała wiedzę pielęgniarską i kiedy komuś lekarz nie umiał pomóc, miejscowi wiedzieli, że można się zgłosić do siostry Iwony i zostać uleczonym.


Inna ciekawostka: pod sufitem umieszczona jest kapsuła czasu z dokumentami począwszy od XVIII wieku, a kościelna wieża jest najwyższą w całym województwie lubuskim.


Wschowska bogini Diana - pomnik Zofii Gorzeńskiej, którą król August III nazywał Łowczynią Wschowską



Rynek wschowski jest nijaki, zdominowany przez przerośniętą budowlę na środku (pewnie ratusz), choć trzeba przyznać, że piękną. Tyle, że domów dookoła praktycznie nie widać. Całe miasto wypełnia cudny zapach kwitnących drzew. Chyba lipy! W maju??

Żółte strzałki wyprowadzają obok fary, przez małą furtkę w murze, na zielony nieużytek, a potem ulicą na południe. W miejskim stawie, mocno zazielenionym, kwakanie i rechoty. A oto i ławki. Od półtorej godziny jak jestem we Wschowie, nie miałem porządnego postoju. Ten czas nadszedł. Żałowanie czasu na odpoczynek się nie opłaca. Kiedy czytałem ulotkę o świętej, rozdzwoniły się dzwony i zabrzmiał miejski hejnał.


Z jednej strony stawy i półdziki park (a za nimi ulica), z drugiej ogródki działkowe. Ptaki wręcz szaleją wśród listowia tych lip, klonów i dębów. Zwłaszcza dębów.

Zaraz za Wschową Przyczyna Górna – kolejna 800-letnia wieś. Piaszczysta droga przez pole. Prawdziwy żar z nieba, łagodzony południowo-wschodnim wiatrem.


O 15-tej we wsi Konradowo w kościele rozlega się hejnał – właśnie wtedy, gdy się zbliżam do kościoła świętego Jakuba. Naprzeciwko jest z prawdziwego zdarzenia miejsce odpoczynku – drewniane ławy i stoły. Tu nawet spałoby się dobrze. Ale trochę za wcześnie i za blisko… Na plebanii ani żywej duszy. Kawałek dalej życzliwy młody człowiek dał mi nie tylko wody, ale i skorzystać z WC. Co z tego, jak kiedy można, to nie idzie. A tak mi się chciało przed chwilą! Za mało piję.

Coraz częściej widać, że jesteśmy na Szlaku

Tymczasem w oddali grzmoty, przewód wentylacyjny działa jak wzmacniacz. Powtórka z wczoraj? Znów (tak jak wczoraj) pogrzmiało, pokropiło (tym razem tylko odrobinę), cały czas ciepło. 



W końcu po postoju stwierdziłem, że póki co, przeszło bokiem (płaszcz wysechł w trymiga) i teraz będę szedł w samych szortach. Po drodze stoi quad. Kierowca:

No, tutaj to się nikogo nie spodziewałem!

... 


W Zamysłowie kościół w remoncie. Gospodarze tutejszej agroturystyki akurat wyjeżdżają. A ja zadzwonię do Szlichtyngowej (poza trasą, ok. 3 km stąd). W hotelu w Szlichtyngowej ani jednego wolnego pokoju. Ostatnią nadzieją jest domek letniskowy sołtysa, o którym się dowiedziałem pod wiatą w Konradowie, zaglądając do skrzynki z pieczątką dla pielgrzymów. Jak dobrze, że zapisałem numer!

To co, że nie ma toalety, a woda bieżąca tylko z baniaka na płocie! „Toaletę” – jak poinstruował mnie sołtys – mam w krzakach, na łące za ogrodzeniem. Grunt, że mam dach nad głową i wersalkę pod śpiworem. Na razie wieczór ciepły, na noc pozamykam okna i drzwi.

Traf chciał, że córka sołtysa miała dzisiaj pierwszą komunię i dostałem z tej uczty obfite uzupełnienie pielgrzymiej kolacji (a także śniadania). I znowu nic nie płacę! Stawy, a dookoła cudownie szeroki widok na łąki! Tu to można odetchnąć pełną piersią!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz