Samochód dostawczy piekarni przejeżdża, wydzwaniając melodię „Panie Janie” (albo „Bracie Jakubie”, jak po francusku czy niemiecku). Idę po „kocich łbach” krętą drogą wśród pól i łąk. Ten miodowy zapach łąki!
Tutaj kierunek odwrotny też jest zaznaczony (jak często w Hiszpanii) |
Koło dziesiątej znów robi się upalnie (nie tyle powietrze, co promienie słoneczne)! Idzie się lekko, bo z górki. Komorniki. Pierwsze hałasy „cywilizacyjne” (oprócz przejeżdżających z rzadka samochodów). W Trzebczu w samo południe. Postój pod zadaszeniem na placu zabaw. Skorzystałem też z huśtawek. No i zmieniłem buty na sandały. Jakże to miłe, że na trawnikach pełno stokrotek!
Droga do Polkowic nieoczywista – nie wiedzie szosą, tylko „drogą wewnętrzną”, a potem boczną asfaltówką, która dochodzi do tej głównej. Po drodze nieduży parcours dla koni (WKKW). Teraz droga dość ruchliwa, na szczęście jest wydzielona ścieżka rowerowa. Pachnie rozgrzany słońcem sosnowy bór. Przechodzę pod wiaduktem jakiejś szosy, po prawej mijam polkowicką stację kolejową, ale miasto się jeszcze nie zaczyna.
A to już Polkowice |
23 stopnie i słońce. Piecze mnie prawe oko. No i znowu poplamiłem sobie olejkiem spodnie i koszulkę. Postanowiłem skrócić drogę, więc nie skręciłem ze szlakiem w lewo, na Sobin. Na rondzie za miastem zatrzymuję się, żeby rozpatrzeć się w mapie. Zatrzymała się kierowczyni, zapytała, czy dobrze się czuję. Powiedziałem, że tak i spytałem o drogę do Nowej Wsi Lubińskiej. Upewniła mnie, że prosto:
- Najpierw będzie Parchów, a potem w lewo do Nowej Wsi.
Zobaczyłem na mapie: na Parchów to ja nie chcę. Do Parchowa jest stąd 7 km, a przecież do Nowej Wsi z Polkowic miało być tylko 8. Przez Sobin (jak szlakiem) to też na około. Musi być jakaś droga pośrodku! Zaraz zresztą na nią trafiłem: droga leśna nr 12. Skoro jest między tamtymi dwiema, to musi mnie zaprowadzić do Nowej Wsi!
Dziś przez cały dzień pogoda się nie zmieniła. Ciut mniej upalnie niż wczoraj przed południem, ale cały dzień słonecznie i gorąco! Obcuję więc z lasem, ptakami i słońcem, a mimo wszystko myślę: „Kiedy wreszcie?” Przecież nawet do Chocianowa chyba już dziś nie dojdę (a wydawało się, że to cel-minimum, wcale rozsądny).
Przypomniało mi się, jak mistrz żegna ucznia wyruszającego w drogę do innego klasztoru:
- Bądź szczęśliwy – powiada.
- Dziękuję, mistrzu.
- To nie życzenia, to polecenie.
No więc postaram się tu i teraz być szczęśliwy. Warunków ku temu mam aż nadto.
Na rozwidleniu moja droga nr 12 skręca w lewo. Prosto idzie inna. Wydało mi się, że to trafniejszy „azymut”. Po jakimś czasie zrobiłem sobie postój. Odszedłem kilkanaście kroków od drogi, zrzuciłem plecak, rozdziałem się, zrobiłem parę kroków po miękkiej trawie, znowu parę po mchu… A gdy już chciałem zawracać, okazało się, że nie widzę moich rzeczy i nie jestem pewien, w którą stronę poszedłem. Nie słyszałem, żeby ktoś nadchodził, więc nikt ich nie zabrał, ale ja też nie mogę znaleźć… Błąkałem się tak może i z pół godziny, wznosząc prośby do Góry. Jak się później miało okazać, miało to sens, choć w danej chwili wydawało mi się bezsensowną stratą czasu, podszytą niepewnością, czy jeszcze odzyskam swoje rzeczy. W końcu zachciało mi się siku, więc znowu odszedłem od drogi – i wtedy je znalazłem!
Zamiast do Nowej Wsi Lubińskiej, droga doprowadziła mnie jednak właśnie do Parchowa. Nie chciałem kończyć etapu w miejscowości o takiej nazwie, więc cofnąłem się, zapytałem babulę wśród kamienic (fot.) o drogę i niebawem dotarłem do N. W. L. (jakieś półtora kilometra). Są znaki Szlaku! Ale oto zbliża się ósma, a tą szosą prawie nic nie jeździ. Jak ja dojadę do Gromadki, albo chociaż do Chocianowa? Jakoś nie zastanawiałem się nad tym wcześniej… „Niech się martwią cwaniaczki. O naiwnych zadba Bóg” (film „Hair”).
Zadbał, i to w jakim stylu! Cofnąłem się na przystanek autobusowy, tylko by upewnić się, że dziś (ani jutro, bo Boże Ciało!) już nic w tamtą stronę nie pojedzie. Zadzwoniłem do dwóch czy trzech agroturystyk – nie odbierają. Gdy tak dumałem jak Mickiewicz na paryskim bruku, nadeszły dwie panie – starsza i młodsza. Widząc mnie z plecakiem i muszelką, zagadnęły, czy wędruję drogą świętego Jakuba. Doradziły nocleg w pobliskim Jędrzychowie. Wspomniały, że same nocowały pielgrzymów…
- A jak będę mógł się dostać jutro do Gromadki? - pokrótce naświetliłem sytuację. Panie ruszyły głową jeszcze raz. Młodsza zaproponowała, że sama mnie tam odwiezie, i to zaraz. Tylko zwrócę ze 20 zł za paliwo. Gospodyni-matka podsunęła mi księgę pamiątkową, gdzie się pielgrzymi wpisują, a mąż córki naszykował samochód. To on w końcu mnie zawiózł pod sam dom mojego miłego znajomego, i nie chciał ani grosza!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz