sobota, 25 maja 2024

Etap P27B: Leszno - Osowa Sień

Jest maj, a pogoda jak w środku lata. Prawdę mówiąc, było tak już i w kwietniu.

Zaczęło się ciekawie. Pośrodku Polski pociąg pośpieszny stanął, zerwał się wiatr, lunął deszcz (chyba z gradem). Po dłuższym postoju konduktor poinformował, że pod Koninem uszkodzona jest trakcja. Postój przedłużył się do 90 minut. Dobrze, że zarezerwowałem dziś nocleg w Poznaniu a nie w Lesznie (bo tam wszystko było bardzo drogie), bo chyba bym dziś nie dojechał. To się nazywa Boże prowadzenie.

Zresztą, już o 9:30 będę w Lesznie. Jest realna szansa, że do wieczora (za dnia!) dojdę do Wschowy. O ile starczy mi sił. 

Na dworcu tablice upamiętniające dramatyczne wydarzenia:




Leszno - stolica szybownictwa

W Lesznie za przejazdem od razu trafiłem na szlak jakubowy. Pogoda wymarzona, a zapowiada się wręcz upał. Droga do Święciechowej jak strzelił, słońce grzeje kark. Jedno, co mi się nie podoba, że ta ulica jest bardzo ruchliwa - i głośna, nawierzchnia z kamiennej kostki. Na pewno pamięta Niemca.


W ogrodach gęsto kwitną wielkie, pachnące róże, a także jaśminy. Przystanki autobusowe bez ławek. Za to dookoła urocze osiedla parterowych domków z ogródkami. Zapasy mam, tylko kawa by się przydała…

Tymczasem robi się gorąco. Przystanąłem, oparłem plecak na murku przy wjeździe do czyjegoś garażu, posmarowałem odkryte części ciała sprayem od słońca, przebrałem się w cienkie szorty… i zanim zabrałem się w dalszą drogę, do garażu wjeżdża samochód. Wychodzi pani nieco młodsza ode mnie i jej dorastający syn. Mówię „dzień dobry”. A pani życzliwie pyta, czy mi czegoś potrzeba na drogę. Mówię, że wszystko mam, tylko kawy szukam. Kobieta zaprasza mnie na kawę, syna posyła po mleko.

Siedzimy na tarasie, rozmawiamy. Podziwiam posążki w ogrodzie i róże… A moja gospodyni opowiada o rodzinnych wędrówkach – dawniej pieszych, teraz rowerowych, rozpytuje o moje. Zaprawdę, droga opiekuje się pielgrzymem! (poprzez dobrych ludzi). „...niczego mi nie braknie”.

Do picia w drodze, w charakterze izotoniku, gospodyni – turystka poleca mi piwo bezalkoholowe: – Potem się nie ma zakwasów. – No tak, w zeszłym roku ja też z niego nieraz korzystałem. Odstawiłem ze względu na goryczkę (od czasu do czasu super, ale na co dzień?), ale skoro takie zdrowe… Będę pamiętał.



Kościół w Święciechowej



Zachmurzyło się, ale wciąż jest sucho i bardzo ciepło. Idę pół-medytacyjnie: kołaczą mi się różne myśli i czasem daję im się na chwilę porwać, ale często czuję chodnik pod stopami i wiatr na skórze, i słyszę ptaki. Nie mówiąc o tym, że wącham róże i peonie. Ptaków tu zatrzęsienie, na co zwróciła mi uwagę pani częstująca mnie kawą.

Kolejny postój na skraju kośnej łąki, wśród skowronków. Pilnuję tych godzin postoju, żeby na bieżąco regenerować siły i dawać odpocząć plecom. Plecak wszak przy tym upale spakowany najciężej jak się da. Do Niechłodu szlak skręca w drogę szutrową, dalej aleja dębowa – trochę naokoło, ale ruchu niemal zero (nie licząc samolotów „Wilga” nad głową od czasu do czasu). Słychać poszum wiatru.
Na następnym postoju dochodzą mnie grzmoty. Niezbyt głośne ale coraz częstsze. A ziemia już bardzo zeschnięta, wręcz piaszczysta – ale ziołom to nie przeszkadza.

Święty Jakub trzebiński

Przez Niechłód niechłodno mi było iść w samym płaszczu. Od ponad godziny nieustannie towarzyszą mi grzmoty (przeważnie po wschodniej stronie). Chwilami pada, nawet sporo.


W Wincentowie zagadnęły mnie aż dwie osoby. Odwiedziłem podupadającą prywatną kapliczkę (fot.), pobłądziłem po lesie, cofnąłem się w kierunku drogi na Osową Sień. Nadłożyłem drogi, a do Wschowy jeszcze 7 km (podobno). Moja pierwsza rozmówczyni pyta, dokąd idę, i radzi:

A tutaj pan pójdzie, moją drogą.


Moja” droga to gładka, szeroka na dwa metry przecinka między dwoma polami żyta. Które porosło wysoko i się pięknie zieleni. Dochodzi do szosy – faktycznie, był to skrót. Przestało padać – czuję, że już na dobre. Ależ te pola pachną!

Trzeba przyznać, że szlak jest w tych stronach bardzo dobrze wyznakowany. O dziewiętnastej doszedłem do Osowej Sieni (już woj. lubuskie). Ptaki szczebioczące prześcigają się w śpiewach z gołębiami-gruchaczami. Noclegu tu chyba jednak nie dostanę. Jakaś grupa zajęła cały „hotel butikowy”. Chyba nie ma innej rady jak pokračovat do Wschowy. Na rozdrożu dowcipnisie przekręcili drogowskaz – przeszedłem co najmniej z kilometr zanim sobie uświadomiłem, że nie towarzyszą mi znaki. Mapa pokazywała inaczej, ale myślałem sobie, że drogowskaz aktualniejszy.


Wróciłem i zaraz trafiłem pod kościół. Pani w Wincentowie mówiła mi, że z Osowej Sieni do Wschowy są 3 km. Tu napisane, że 6. Tymczasem się ściemnia, ja opadam z sił, we Wschowie (Wschowej?) i okolicach nie ma wolnych miejsc noclegowych. Na plebanii w O. S. nie ma nikogo, ale jest kartka: „W nagłych sytuacjach dzwonić na numer …” To chyba jest nagła sytuacja? Dzwonię. Okazuje się, że tutejszy proboszcz zaniemógł, a ten pan (też ksiądz?) go zastępuje jako administrator. I nie może pomóc, bo nie ma go na miejscu.


Ruszyłem w dalszą drogę. Nie uszedłem daleko, jak dzwoni telefon. Administrator ulitował się nade mną i przyjedzie specjalnie, aby wpuścić mnie do salki parafialnej. 


Wygody tylko podstawowe – WC, umywalka, czajnik. I co najważniejsze – dach nad głową (z możliwością zamknięcia od środka). Ksiądz po cywilnemu, na duchownego w ogóle nie wygląda, raczej na drobnego lokalnego biznesmena – ale przecież pozory mylą. A dziś jest zesłanym mi aniołem.


Poprzedni etap na tej trasie 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz