poniedziałek, 25 czerwca 2018

Etap P28: Piława Grn. - Dzierżoniów - Rościszów


Po dziesiątej wieczorem padało, ale noc sucha a rano nawet chwilami prześwituje słońce. Obudziłem się w pół do piątej i postanowiłem poleżeć jeszcze do pół do szóstej. Potem już lepiej wstawać: ruch coraz większy, ludzie podchodzą do bankomatu. A ja zaraz do "Żabki" po zakupy na śniadanie.
Za dnia Piława Górna wygląda znacznie mniej smętnie. Stare domy - ozdobne, nowe - o dość ciekawych kształtach. I grucha dziki gołąb.

Na przystanku autobusowym - tablice świetlne, jakie dopiero niedawno wprowadzili w Warszawie! Termometr wskazuje 14ºC. Pewnie za Niemca to było znaczące lokalnie miasto (Gnadenfrei). Mówił mi Władysław, że nawet za komuny. Teraz z przemysłu zostały tylko (i rozmnożyły się) zakłady kamieniarskie.


W sklepie, gdzie kupuję serek "Wiejski":
  - Wie pani może, jaki wynik meczu z Kolumbią?
  - Oczywiście. 3:0.
  - Dla kogo?
  - No przecież wiadomo, że nie dla nas.
Robi mi się smutno. Orły Nawałki dotąd szły jak burza (no, były małe potknięcia). Zanosiło się, że będzie lepiej niż kiedykolwiek. A wyszło - jak zwykle. Po meczu z Senegalem mówiono, że będzie lepiej, bo gorzej już być nie może. Okazało się, że może, i to dużo gorzej. Czuję się, jakbym to ja zawiódł. Nie zasiadłem wczoraj przed telewizorem, nie zasilałem ich swoimi emocjami...


Z ciekawostek: jeszcze wisi plakat czerwcowej konferencji nt. Jednoty Braci Morawskich, którzy w tym właśnie mieście zbudowali w XVIII w. znaczne osiedle, zachowane do dziś. Nazwa Piława jest jednak znacznie starsza, co najmniej XII-wieczna (w ówczesnym dokumencie łacińskim Pilava Superius).





Główna ulica, po wyjściu  miasta, dochodzi do szosy dzierżoniowskiej, będącą osią wsi Piława Dolna. Już widać wieżę tamtejszego kościoła - strzelistą jak zwykle na Dolnym Śląsku.
Szosa przelotowa wąska jak średniej wielkości ulica. Ale od czasu do czasu pędzą nią tiry, nie mówiąc o strumieniu innych samochodów. Ciekawe, ile procent z nich honoruje ograniczenie prędkości na terenie zabudowanym. Mam wrażenie, że niewiele. Chwilami jednak szum pojazdów cichnie i słychać tylko nieustający śpiew ptaków.


Piękna ekspozycja skalnego podłoża Piławy Dolnej - tablica informuje, że to gnejsy sowiogórskie i obszernie przedstawia - graficznie i werbalnie - ich różne odmiany.






Kościół i cmentarz w Piławie Dolnej. Znów znajome nazwiska, w tym osób, o których słyszałem wczoraj wieczorem.


Po lewej jeziorko. Wał odgradzający je od szosy spełnia funkcję parku. Dobre miejsce na drugie śniadanie.




Odwiedzam słynny zakład moich być-może-krewnych. Niestety, Sławek jest zajęty, jego matka ze mną nie pogada, wymawiając się złym samopoczuciem, sędziwego ojca spotykam w chwili, gdy wychodzi na spacer. Zamieniliśmy kilka słów, ale na tym koniec. Pora w dalszą drogę!
Prawdopodobnie jeden z krzyży pokutnych, czy "krzyży pojednania", kończących niegdyś rodzinne wendetty




Dwie kolejne uliczki odchodzące od głównej noszą tę samą nazwę: Wierzbowa. Wcześniej to samo widziałem po lewej, z ul. Słoneczną. A potem - Spacerową. Ćwiczę asertywność, szukając toalety. Oraz uzupełnienia wody. Jakaś firma, dużo samochodów. Zachodzę, proszę o wodę. Gość patrzy na mnie podejrzliwie, ale prosi żebym zaczekał i po chwili przynosi całą półtoralitrówkę mineralnej. Dziękuję, zabieram, a ponieważ niezręcznie nieść plecak na plecach, torbę na ramieniu i dwie butelki w ręku, spada mi nakrętka i wpada pod ciężarówkę. Schylam się...

  - Co pan tam robi? - od razu pyta gospodarz. Ani chybi, instaluję ładunek wybuchowy. Ale chyba mi uwierzył, gdy powiedziałem, że spadł mi korek. W każdym razie, ludzie w Piławie Dolnej nie jawią mi się jako wybitnie ufni. Pierwsza prośba o WC (w kolejnej firmie) nieudana:

  - WC mam w nowym domu, a tam nie wpuszczam nikogo!
Drugą próbę podejmuję w szkole, bo właśnie się nawinęła. To był trafny wybór. Dodatkowo się odświeżyłem i umyłem zęby. Zupełnie inne uczucie. Pierwsza toaleta od domu Mietka i Alicji!
Świat znów przede mną się otwiera. Jak to dobrze, że dziś tak słonecznie! I ciepło, a nie gorąco (na razie).
Pierwszy od półtora dnia "bar" na mojej drodze. Ale ja dopiero co umyłem zęby...

 Spacerkiem do Dzierżoniowa. Róże, powoje, groszek pachnący, malwy. Jedyny mankament, że wędzę się w spalinach. A za mojego dzieciństwa taki przebieg miały wszystkie główne drogi w Polsce!
Po lewej stronie, za polami, maluje się pasmo Gór Sowich. A tu niegdyś była rozwinięta sieć linii kolejowych.





DZIERŻONIÓW.


Wchodzę do miasta, a w międzyczasie zrobił się upał. Trzeba się, kurczę, przebrać na jakiejś ławeczce, na przykład na przystanku autobusowym. I nasmarować twarz, bo już piecze.
Jak to dobrze wyruszyć wcześnie - jest dopiero po dwunastej a ja już tu!


Zaczyna się zabudowa więcej niż jednopiętrowa. Jak ja to lubię! Jeszcze te wysokie stropy na każdym piętrze i spadziste dachy - naprawdę monumentalne wrażenie!

Jedne kamienice odnowione - odsłaniają dawną świetność. Inne brudne, z łuszczącymi się tynkami - architektoniczny odpowiednik człowieka "stojącego nad grobem".

Mam ochotę na kawę, i pora obiadowa pomału się zbliża. Jednak wcześniej od kawy i ciepłego obiadu wyszła mi naprzeciw cukiernia o zachęcającym wyglądzie. Funduję sobie fantastyczne ciastko "Fantazja" (rozmiar XL, a cena przyzwoita - tylko 2,80 zł).


Zbliżam się do rynku. Na dzierżoniowskiej starówce przyjemne zacisze. Rynek bardzo duży, częściowo przebudowany na dwudziestowieczne bloki, przeważają jednak kolorowe kamieniczki.




Przy kościele dowiaduję się o istnieniu Szlaku Świętego Wojciecha - jak się okazuje, częściowo się pokrywa (na odcinku Toruń-Poznań) ze Szlakiem Św. Jakuba.

Przed portalem, który wygląda na bardzo stary, postacie św. Jana Nepomucena i św. Jerzego, męczennika kościoła.





Naprzeciwko kościoła pyszni się złoty samochód!

Obok, w restauracji "Włoszczyzna" spytałem o makaron. Nie, tam tylko pizza. Na makaron zapraszają mnie do ichniego lokalu na przeciwległym końcu rynku. Po drodze jednak skusiły mnie placki ziemniaczane w barze "Tościk" - tak jak miałem nadzieję, za jedyne 6 zł. Niestety, za śmietanę trzeba dopłacić. Ale co tam! Przecież zaoszczędziłem na noclegu.

Chyba byłem głodny. Chodzi mi po głowie pomysł założenia plackarni np. pod nazwą "Król Racuch" - od placków ziemniaczanych po langosze i aromatyczne samosy.


Na kościele Maryi Matki Kościoła plakat z wielkim gołębiem: "Jesteśmy napełnieni Duchem Świętym". W chwili, gdy na to patrzę, z kościoła sfruwa... gołąb





Synagoga


Spacer wzdłuż murów miejskich. W całym mieście hasło "Dzierżoniów nastraja pozytywnie". Zaczyna mi się udzielać, zwłaszcza kiedy wygląda słońce.


Lody są, lokale gastronomiczne są, ale kawiarni nie spotykam nigdzie. W rynku tylko sklepy i banki. Chyba to po prostu "nie ma takiego zwyczaju". W końcu znajduję jeden jedyny lokal z kawą - ale nie kawiarnię, tylko pub. Łomocze jakieś disco na cały regulator, na ekranie półnagie panienki kręcą tyłkami, wystrój wnętrza też odpowiedni. Wszystko zniosę, ale nie ten hałas. Pytam, czy da się ściszyć - w tej chwili jestem jedynym (potencjalnym) klientem. Zadowolona z siebie dziewczyna za barem mówi, że się nie da. No to baw się dalej sama! Chyba raczej pójdę na "Orlen".

Dobrze, że o drogę do Bielawy zapytałem trzy razy. Po tym, jak mnie pokierowały dwie pierwsze kobiety, szedłem źle - w kierunku Pieszyc. Coś też tak mi się zdawało. Dopiero trzecia kobieta pokierowała mnie dobrze. I nawet zna ludzi o moim nazwisku, ale w zupełnie innej części miasta - musiałbym się wracać.

Po drodze spotkałem muzykantów

Do Bielawy prowadzi bardzo ruchliwa szosa. Ale o pieszych i rowerzystach pomyślano: chodnik wzdłuż niej jest oddzielony id jezdni ekranami, obrośniętymi dzikim winem i bluszczem, a z drugiej strony obramowany kwiatami. Tak się idzie czy pedałuje o wiele przyjemniej! Gmina i powiat Dzierżoniów dużo inwestują w publiczne drogi i transport.

Wchodzę do Bielawy i wita mnie tablica promocyjna, może nawet większa niż te w Dzierżoniowie. Mam wrażenie, że te dwa miasta odwiecznie ze sobą rywalizują.
Niestety, ekranów starczyło tylko na kawałek drogi i już przed granicą miast musiałem iść w huku i smrodzie. W obie strony cały czas przelewają się potoki aut. Chwilami czuć gazem. Jak na razie, Bielawa podoba mi się znacznie mniej niż Dzierżoniów. Ale te proste, solidne domy szeregowe też mają swój urok.
Takie cudo też jest w Bielawie. Starsza część miasta zachwyca wyszukanymi kształtami kamienic i pałacyków.


Jednak jako Specjalna Strefa Ekonomiczna, Bielawa wyróżnia się głównie nieprzeciętną liczbą billboardów reklamowych, nieraz już bardzo starych, niemal "zabytkowych". Około godz. 17-18 życie lokalne zamiera. Zamykają lokale, zatrzaskują okiennice, spadają żaluzje.




XIII-wieczny kościół, zbudowany od nowa w wieku XIX. Trwa msza. Trafiam na piękne kazanie o braterskiej miłości i nieosądzaniu. A potem ksiądz śpiewa, wierni dołączają. Ptak przed kościołem głosi Dharmę, elokwencją nie ustępując księdzu. Z tablic informacyjnych dowiaduję się, że wieża widokowa tego kościoła ma 101 metrów i jest trzecia co do wysokości w Polsce. A ja zawracam, by ruszyć w stronę Pieszyc.

Mijam osiedle bloków. Potem kończą się bielawskie zabudowania, wychodzę na otwartą przestrzeń z widokiem na góry. Czuję ich szeroki oddech. Droga podobnie szeroka jak ta z Dzierżoniowa, ale o ileż spokojniejsza! Dogania mnie młoda dziewczyna na rolkach. Rozpoznała muszlę na moim plecaku i zagadnęła o Camino. Opowiedziałem jej, jak pielgrzymuję. Może kiedyś sama pójdzie, na razie ma pełno innych planów. Przekazała mi na drogę pozdrowienie i uśmiech.


Ciemne chmury wiszą nad Górami Sowimi i tak jakby po tamtej stronie się zatrzymują. I całe szczęście! Ta droga też uczęszczana, jednak nie tak zaspalinowana jak tamta. Za to ścieżka rowerowa obok mnie bardzo uczęszczana przez rowerzystów. A jeszcze bardziej - przez wrotkarzy/rolkarzy. Niektórzy z kijkami, ewidentnie ćwiczą bieg narciarski.

Słońce coraz niżej, coraz bardziej świeci mi w oczy i w nos.


Wspomnienie po czasach, gdy do Pieszyc (i do setek innych miejscowości Polski) dojeżdżało się pociągiem






W Pieszycach, obszedłszy kościół Św. Jakuba i cmentarz, zacząłem się rozglądać nie tylko za krewnymi (bezskutecznie; wszyscy wiedzieli, że dzwonią ale zupełnie nie mogli skojarzyć, gdzie ten kościół), ale i za noclegiem. Wydawało mi się niemożliwe, żeby tak blisko gór nie było kwater prywatnych, pokojów gościnnych itp. Myliłem się. W samych Pieszycach nie ma. Ale są do późna (choć rzadziej niż raz na godzinę) autobusy do pobliskich miejscowości na skraju gór. Damian, chłopak z jednej z nich - Rościszowa - namawiał mnie, żebym poczekał z nim na taki autobus. Mam siedzieć w miejscu ponad godzinę, zamiast działać, a choćby i do Rościszowa - ale pieszo? Od Damiana dowiedziałem się, że tam są niedrogie kwatery - np. "u Tatiany". Dopiero wtedy zauważyłem, że na tablicy z mapą są też namiary wielu okolicznych kwater i pensjonatów. Od owej Tatiany poczynając. Czuję, że właśnie tam mam być. Zadzwoniłem. Oczywiście "nie ma miejsc", pościel niezmieniona itd. W moim głosie była jednak determinacja. "Wszędzie tak mówią" - zbluffowałem, a raczej uogólniłem doświadczenia z innych dni. Nalegałem. Tłumaczyłem, że zadowolę się choćby kawałkiem podłogi - byle bym miał pewność, że mi nie będzie na głowę padało. Po chwili gospodyni oddzwoniła: "A o której by pan był?" - Nie wcześniej niż za godzinę. - Ano, to nie ma problemu.
Od tej pory było bardzo miło, wytłumaczyła mi, jak trafić, bo droga we wsi rozkopana...
Przybycie obsunęło się jeszcze dłużej, bo zanim poszedłem w swoją drogę, wdaliśmy się z Damianem w dłuższą rozmowę o życiu. Właśnie wyszedł ze szpitala po pobiciu i zastanawiał się głębiej nad życiem. Okazało się, że mamy wiele wspólnych tematów - od zjawiska déja vu po względność ludzkiego rozumienia rzeczywistości, cudowne uzdrowienia i sens życia. Miło mi czuć, że go zainspirowałem, a przynajmniej przekonał się, że nie jest sam ze swoją wrażliwością, krytycznym podejściem do "prawd" ogólnie bezrefleksyjnie przyjmowanych i poszukiwaniem głębszej, prawdziwszej prawdy.


Długi spacer asfaltem w stronę gór przy księżycu, i wreszcie zabudowania. Owe rozkopy, skąpe światło latarń. "Agroturystykę" dało się jednak wypatrzeć. Kiedy się dodzwoniłem i wszedłem, poczułem się wyjątkowym szczęściarzem. W środku nie tylko przyzwoita cena i miłe przyjęcie. Miękkie łóżko, możliwość umycia włosów i korzystania z kuchni. 










I, Boże, tyle piękna w jednym domu! Wykładane drewnem ściany, artystyczno-rzemieślnicze sprzęty, liczne drobiazgi, które "zaczarowują przestrzeń". I choćby te dziwne obrazy: z bliska, w detalach, domek z ogrodem. Robię zdjęcie - i widzę twarz jakiegoś orientalnego mędrca.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz