poniedziałek, 11 czerwca 2018

Etap P17A: Żytno - Święta Anna

Droga do Radomska - niech żyje BlaBlaCar! Dziewczyna po AWF, miłośniczka przygód, a chwilowo - dyrektorka sklepu sportowego. Dookoła piękny, zielony kraj. Ciekawe, czy tak samo bym odbierał ten pejzaż, gdyby nie duża kawa i ta dziewczyna żyjąca pełną piersią, kreśląca plany z rozmachem, a równocześnie wewnętrznym luzem?



Kościółek św. Rozalii w Radomsku


Radomsko. GPS pokierował na PKS, ale nie na dworzec, tylko do bazy, gdzie autobusy nocują. Stąd, z buta, z kilometr albo więcej. Radomsko od tej strony wydaje się małym miasteczkiem, tyle że rozłożystym. I z wielkim dworcem kolejowym. Na nim bardzo porządny bar i pierogi pachnące jak w dzieciństwie.




Po dwóch przelotnych deszczykach zasłona chmur się rozstępuje. Jest bardzo ciepło, a teraz nawet słonecznie. Wsie, lasy - chyba zaraz będzie Żytno, dokąd doszedłem zeszłego lata.
Kościół w Żytnie


Zaopatrzyłem się w sól fizjologiczną, bo mnie ostatnio piekło oko. Pachną jakieś kwitnące drzewa. Akacje? Chyba już nie, więc lipy? Sklep, który w tamto upalne popołudnie pomagał mi gasić pragnienie. I ten żółciutki kościół o dwóch wieżach. Obok kraczą liczne wrony. Nieco za kościołem park wokół dworku na wpół rozebranego - trudno się zorientować: w odbudowie czy w rozbiórce?






 


Jak cudownie czuć letni wietrzyk na nagich ramionach i nogach! To jest pora na wędrowanie! Droga na Cielętniki - niby asfaltowa, ale jakaś taka spokojna, wręcz przytulna. Takimi drogami powinno wieść Camino! Jak napiszę, że dookoła niesamowita bujna zieleń, to będę się powtarzać. Ale tak właśnie teraz jest: zielone gąszcze drzew i krzewów (w tym modrzewie) w ogródkach przydomowych, zielone dzikie chrzany pod płotami, zielone trawniki i łąka za wsią, zielone lasy... Jedno uschnięte drzewo naprzeciwko kapliczki. Dalej znowu zieleń, i zieleń. Głosy ptaków i szumy wzmagającego się wiatru.


Wiatr pieści moje ciało, zieleń pieści oczy. Przede mną trzy dni wśród żyjącej przestrzeni. Przychodzą mi do głowy Beatlesowskie piosenki "Mother Nature's Son" i "Child of Nature". I refleksje na temat człowieka wobec natury: natura jest zbyt silna, by z nią walczyć. Poza tym, że wtedy zwalczamy też życie w sobie. Można natomiast uczyć się z nią umiejętnie obchodzić. Tak, aby życie było możliwe. To z niego wyrasta każdy kwiat duszy.



Adres? No przecież wiadomo!
Sekursko. Przy drodze czereśnie obsypane owocem. Pod czereśniami mały samochód dostawczy. Przed samochodem stragan - pełen tychże czereśni. Kupiłbym ... za złotówkę - gdybym nie miał portfela tak głęboko schowanego!


Wiatr kołysze gęstym zbożem i kukurydzą na polach. Od Sekurska decyduję się na drogę nieco dłuższą, polną. Za to jest szansa, że po drodze napotkam szlak Staropolskiej Drogi Św. Jakuba, z którą rozszedłem się już w Wielgomłynach. Polna droga wchodzi w las i staje się piaszczysta. Leje się ze mnie pot. Odpoczynek na nasłonecznionym zboczu pod lasem na skraju Osin. Dookoła piękna przyroda i ani śladu człowieka, mimo skrzyżowania dróg tuż za moimi plecami.




Mijam miejsce w oczywisty sposób święte. Dwa wielkie drzewa (kasztanowce?) a między nimi, na cokole ogromnego głazu, krzyż - udekorowany kwiatami w kolorze miłującej życzliwości i poświęcenia. Słońce coraz bardziej na zachodzie. Ale jeszcze wysoko niebo błękitne, białe lekkie obłoczki. Tylko nad horyzontami jakby gęstsze zamglenia. Cisza. Ptaki, czasem traktor, samoloty, żadnych psów! Idzie mi się lekko, mimo butów w plecaku.


Domy z kamienia, w ogrodach bujne róże i dorodne warzywa: kopry, liście ogórków. Na polach pszenica, jęczmień, kukurydza. To chyba żyzna okolica?





Soborzyce - podwieczorek (jajko na twardo i część domowej zielonej sałatki) tu, na placu przed kościołem. Odnalazł się (na chwilę) szlak: wielka żółta strzałka na drzewie. Kolejna posesja z jukkami pod płotem. Właśnie rozkwitają, wysokie na półtora metra albo więcej. Pytam o drogę do Dąbrowy Zielonej, aby nie po szosie.


- A, to trzeba tamtędy ... przez las, ale przy tej pogodzie tam pana komary zjedzą!
Nie przyjmuję tej myśli. Mam z komarami umowę: ja ich nie biję, a ona korzystają z mojego ciała tak, abym tego nie czuł. W większości przypadków obie strony dotrzymują warunków umowy.



Jakież te lipy potrafią być rozłożyste! Niby nie jest to drzewo tak ekspansywne jak dąb czy buk, ani tak pospolite jak brzoza, a jednak jak wyrośnie w samotnym miejscu, to króluje nad całą okolicą.
"W gałęziach wielkiego drzewa
gnieżdżą się ptaki niebieskie
a wszystkie ziemskie stworzenia
znajdują pod nim schronienie"
(moja pieśń ze wczesnej młodości, jedna z pierwszych).


Dobrze, że zapytałem o drogę, bo w tę asfaltową to bym skręcił, ale czy by mi przyszło do głowy, że zaraz potem trzeba skręcić jeszcze raz? I dobrze, że potem na rogu poprosiłem o wodę. Odtąd do Dąbrowy Zielonej chyba tylko lasy, polany, pola... A to jeszcze kawał drogi. Żółta strzałka się więcej nie pokazała. Może poszła do szosy.
Ach, słodki zapach dojrzewających pól! A ta łąka czy raczej pole rzepaku wygląda znajomo. Czyż nie tu ćwierć wieku temu daliśmy się podwieźć traktorem podczas pielgrzymki do Częstochowy?


Las. Wyjątkowo spokojny i ptasio-śpiewny etap. Komary rzeczywiście są, ale przecież mam z nimi umowę. Piękną trasę wybrałem. Nie ma to jak mapki topograficzne 1:200 000 ("setki" jeszcze lepsze)!


Wreszcie, po raz pierwszy od Soborzyc, widzę żółtą strzałkę. Może dotarła którąś z bocznych leśnych dróg? To lepiej.
Las się kończy, słyszę szczekanie psów. Pierwsze od wielu kilometrów. Za chwilę droga szutrowo-tłuczniowa przejdzie w wiejski asfalt. Słońce wciąż jaskrawe, ale już pomarańczowe i niewysoko nad horyzontem.




Tablica informuje, że "Leśnictwo Gajki". Ale już zwarta wieś i z mapy wynika, że to musi być Dąbrowa Zielona. Przed niektórymi posesjami są ławeczki. Na jednej z nich spożywam drugie jajko i resztę sałatki. Ptakom i psom wtórują dźwięki ciężkiego rocka z któregoś z domów. Mały chłopiec woła "Tata!", daremnie licząc, że się przebije przez odgłos tatowej kosiarki w oddali. Co ciekawe, woła "tatá" a nie "táta" - może ród wywodzi się z Hiszpanii lub Francji? To tam tak się akcentuje wyraz "papa".

W Dąbrowie kościół o miedzianych wrotach, nad nimi "brama" ze wstążkowych białych kwiatów. Oczywiście, wszędzie pozamykane, niestety. Ale bije dzwon o delikatnym, wysokim tonie. Chyba jest 20.30. Czy dojdę przed zmierzchem do Świętej Anny, jak planowałem? Skoro ten tu kościół jest pod wezwaniem  Św. Jakuba, a to może tu zapytam o nocleg?
Waham się. Jeszcze nie mam tej determinacji. A do Św. Anny tak blisko (3 km)!








Idę do Anny. Droga w (prze-)budowie, wśród lasów. Ptaki ciągle śpiewają, jest za ciemno na aparat. Mogę fotografować oczami. I nosem.







Doszedłem do sanktuarium i klasztoru dominikanek. Bramy pozamykane. Na szczęście, złapałem kontakt wzrokowy z zakonnicą na podwórzu, pozdrowiłem i poprosiłem, żeby podeszła. Wytłumaczyłem, że idę szlakiem jakubowym i poprosiłem o nocleg, "gdziekolwiek, byle mi się nie lało na głowę w razie deszczu". Powiedziała, że już zamknięte. Obiecała zapytać, ale "Na pana miejscu nie robiłabym sobie wielkich nadziei". Nadzieje odłożyłem na bok - w razie czego, dogodnych miejsc w lesie nie brakuje - i na razie nie zanosi się na deszcz - ale Opatrzność poprosiłem i zdałem się na Jej prowadzenie. Ucichłem wewnętrznie, aż miałem wrażenie, że czuję w ciele, jak tam ważą się losy mojego noclegu. Trwało to długo, ale w końcu siostra wróciła: "Ma pan jakiś dokument? Przełożona powiedziała, że można się zgodzić, jeśli będzie można spisać pana dane".

I tak, było mi dane - zgodnie z planem - otrzymać nocleg w klasztorze w Świętej Annie. Okazało się, że klasztor ma cały osobny budynek dla pielgrzymów (zapewne częstochowskich). A w nim dormitorium z 35 łóżkami.





Poprzedni etap na tej trasie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz