Znowu otrzymałem to, o co prosiłem Górę: nocleg w klasztorze cystersów, w „celi gości”, i to za „co łaska” albo nawet za samą modlitwę. Ciepła herbata, ciepły prysznic, ciepłe łóżko, mała przepierka i obfita kolacja z tego, czego nakupiłem. Na dworzu ulewa, od której oddzielają mnie tony wiekowych murów...
O siódmej rano w drogę, przy drobnym deszczyku. Dla moich dobroczyńców z wolna zaczyna się dzień pracy, dla mnie – dzień wędrówki. Mam nadzieję dotrzeć dziś do Wąchocka. Szeroka droga gruntowa prosto w las. Niebo pochmurne lecz w sercu radość. Jak dobrze człowiekowi robi spotkanie życzliwych i pomocnych ludzi!
Szlak w dalszym ciągu doskonale wyznakowany, prowadzi jak po sznurku drogą przez las, przez wioskę, przez pola. Za Pomorzanami las – Leśnictwo Polany, teren wciąż jeszcze prawie płaski, ale gleba ciemna, robi się czerwonawa, już zapowiada rejon świętokrzyski. Rzeczywiście w tym lesie polana za polaną. Najgęstsza część lasu – rezerwat Dąbrowa Polańska – pełna również sosen, leszczyn i akacji. Laskowe listowie wdziera się w dróżkę, gdyby nie to – szeroką na jeden samochód i gęsto porosłą ziołami oraz siewkami akacji.
Z opisu świetlistej dąbrowy na tablicy edukacyjnej: „głęboki poziom wód gruntowych” – no, ciekawe... a dziś tyle tu wody, i roślinność bujna, jakby codziennie podlewana. Ostatnio pewnie tak właśnie jest – pada niezbyt ulewnie, ale w zasadzie codziennie! Przy takim deszczu jak ten nie miałbym chyba mokrych nogawek, gdyby nie te mokre trawy i zioła.
Mija czwarta godzina marszu (choć przyjemnego), a ja nie mam gdzie zdjąć i odstawić plecaka. No i te komary, szczególnie bezczelne, kiedy ręce mam zajęte pisaniem!
Znowu próbowałem jeść ciasteczka, idąc pośliznąłem się na błotnistej drodze, słodkie serduszka wysypały się z pudełka. Niech to będzie ofiara/dar dla tej ziemi. Dla Ciebie, Ziemio!
O godz. 11.11 osiągam skraj wsi Osiny – granicę województwa świętokrzyskiego.
– Gdzie tu jest sklep?
– Koło szkoły, za tamtym tirem, tylko jakieś 500-600 metrów stąd.
Wracam do skrzyżowania, wracam na szlak. Jeszcze postraszyło, jednak nie pada. A mnie grzeje płaszcz od deszczu, ale to dobrze, bo przedtem trochę zziąbłem.
Ostatnie dwa i pół kilometra do Mirca – chodnikiem ruchliwej szosy, według mnie – bez pomyślunku. Jakby się znakowacz już śpieszył na obiad albo nocleg. Teren nagle robi się płaski w zasadzie jak stół. O, bociany się zbierają. Może już omawiają plan odlotu?
Ośrodek Rehabilitacji Ambulatoryjnej w Mircu |
Nie zdążyłem przed zamknięciem kościoła w Mircu, ale trafiłem do baru, gdzie pierogi są tylko na wcześniejsze zamówienie. Za to „mała” porcja frytek okazuje się duża, natomiast tania jak super-mała. Raczę się nią długo, i jeszcze resztę pakuję na drogę. W „Biedronce” uzupełniam zapasy.
Za Mircem droga na Wąchock przez chwilę stromo się wznosi, potem znów płasko. Na początku lasu zagwozdka: szlak skręca w prawo, a tymczasem prosto też są znaki. Pomyłka czy zmyłka? Jeśli ten w prawo prowadzi na Wąchock (co prawie pewne), to robi duży objazd. Ale za to nie idzie się szosą, wśród samochodów.
Wybrałem ten szlak, szedłem wśród leśnej ciszy. A właściwie brnąłem i szukałem przejść między kałużami i koleinami wypełnionymi wodą. Grząsko, ale idzie przejść. Jednak idąc przez wysokie trawy, trzeba się przyzwyczaić do mokrych nogawek pieszczących łydki. Długo nie jestem pewien, czy nie zgubiłem szlaku, bo wciąż uważam pod nogi, na te kałuże, a kiedy podnoszę wzrok, znaków nie widać. Ale droga prosto, więc brnę dalej. Buty też już dały za wygraną i integrują się z wodnym otoczeniem.
Tuż przed szeroką drogą w poprzek znak szlaku znów się pojawia i każe iść dalej prosto – przez jeszcze bardziej nieuczęszczane chaszcze! Ja mam dość grzęźnięcia i omijania niespodziewanych dołów. Decyduję opuścić szlak i w lewo, do szosy. Nią dojdę nie tak w ciszy, ale chyba bez większych niespodzianek – i pewnie szybciej.
Tymczasem okazuje się, że szosą wiedzie alternatywna trasa jakubowa. Mogłem mieć sucho w butach! Ale usłyszałbym i zobaczył o jakieś dwieście samochodów więcej.
Wąchock. Już przywykłem do tego, że miasteczka, które na mapie wydają się malutkie, kameralne, w terenie okazują się bardzo rozległe. Nieprawdę mówi kawał, że jak w Wąchocku stanie autobus, to otwiera tylko środkowe drzwi, bo przednie i tylne to już nie Wąchock. Tymczasem z przeciwka zatrzymuje się samochód. Szofer wychyla się i pyta:
– Przepraszam, pomnik sołtysa to gdzie jest?
A więc główny bohater kawałów doczekał się pomnika. Słusznie, najlepiej cudzą złośliwość obrócić w żart ...i atrakcję turystyczną. Gdzie ona może być? Pewnie w rynku albo przed urzędem wójta (bo miasteczko ma wójta, nie sołtysa). Zbliżam się do śródmieścia. Dzwony wybijają jakiś hejnał.
Czy w Wąchocku faktycznie jest najdłuższy most w Polsce, jeszcze nie wiem, ale na pewno jest zapora wodna na rzece Kamiennej.
Jeden z tych mostów, przy których nie natrafili na rzekę ;) |
Opactwo budzi podziw. Wchodzę, w oczekiwaniu na brata Filipa, który zajmuje się gośćmi, zwiedzam część romańską. Grubaśne mury, krużganki, sala zebrań i karcer w suterenie... Znów rozlega się hejnał. Tym razem poznaję: toż to „Bogurodzica”! Później orientuję się, że co godzina dzwonią, ale za każdym razem co innego. Np. o dziewiątej „Apel Jasnogórski”, o szóstej rano „Kiedy ranne wstają zorze” itd. Czasami trąbka zamiast dzwonów.
Znowu otrzymałem to, o co prosiłem Górę: nocleg w klasztorze cystersów, w „celi gości”, i to za „co łaska” albo nawet za samą modlitwę. Ciepła herbata, ciepły prysznic, ciepłe łóżko, mała przepierka i obfita kolacja z tego, czego nakupiłem. Na dworzu ulewa, od której oddzielają mnie tony wiekowych murów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz