piątek, 6 sierpnia 2021

Etap P12D: Wąchock - Bodzentyn

 

  

Etap przez Puszczę Sieradowicką i Płaskowyż Suchedniowski – podnóże Gór Świętokrzyskich. Zbieram się bez pośpiechu, ale i bez ociągania: brat Filip chciał mieć o dziewiątej wolny pokój. Z trudem udaje mi się opuścić go na czas. Na dworzu wciąż siąpi drobny ale gęsty kapuśniaczek. Niestety, butów nie było gdzie wysuszyć. Liczyłem na przewiew w sieni, ale rano tak samo mokre jak wieczorem. Zaraz za bramą klasztoru są znaki szlaku – ale mam wyjść z Wąchocka i Pomnika Sołtysa nie zobaczyć?


Kto pyta, nie błądzi. Był nawet niedaleko, a do niego wiedzie alejka brukowana kawałami o Wąchocku i jego sołtysie. Na przykład taki:

Do znanej serii dowcipów nawiązują organizowane przez Wąchock turnieje sołtysów. Jedna z konkurencji
(Fot. z miejskiej tablicy ogłoszeniowej)

- zwijanie asfaltu na noc :)

Humor humorem, a przecież historii też tu pełno. Np. w tej chałupie miał swój sztab dyktator powstania styczniowego, gen. Marian Langiewicz:

 


Od Wąchocka w stronę Bodzentyna droga od razu w górę, i pojawiają się domy o górskich kształtach. Witajcie, G. Świętokrzyskie! Na razie kawał przez łąkę, a potem przez większość dnia będę szedł przez Puszczę Sieradowicką.

Nawet na pochyłym zboczu z lekka grząsko. Dobrze, że w końcu przestało padać. W zamian pojawił się wiatr. Jeśli jeszcze wynurzy się słońce, może być całkiem przyjemnie.

Rataje. Mam wrażenie, że idę z górki, tymczasem struga brzegiem drogi płynie w przeciwną stronę. A więc jednak muszę iść pod górkę! Błotnista droga, utwardzana gruzem ze starych domów.


 


Nasycony wodą las wydziela głęboką woń. Koleiny znów kałużami, ale – jak się dobrze przyjrzeć, jest którędy przejść. Potem szeroka droga leśna w kocie łby. W strumyku mydliny. Nie wydaje mi się, aby gdzieś powyżej wpływały doń czyjeś ścieki, a więc... w pobliżu rośnie mydlnica!

Nagle, pośrodku lasu, z tyłu dobiega nie chóralny śpiew – pieśń maryjna! Widocznie dogania mnie pielgrzymka na Święty Krzyż albo na Jasną Górę! Zaczęli „konferencję” i chyba zwolnili. Nie dogonili mnie, a tymczasem szlak zbacza z tej bitej drogi w las.



Dochodzi czarny szlak. Gdzieś tu, 158 lat temu, obozowała partia powstania styczniowego. W pobliżu bowiem mapa wykazuje Źródło Langiewicza. Dróżka piaszczysto-kamienista, rozmywana przez deszczowe wody. Zaraz za polaną – obozem powstańców szlak przecina strumień, który wezbrał tak, że tylko przeskoczyć albo w bród!

Zdecydowałem się na to drugie. Zachęciło mnie piaszczyste dno. Tylko zdjąłem sandały, podwinąłem nogawki. Za chwilę drugi wartki strumyk – przeskoczyłem. Trzeci i czwarty też.

Śpiewam sobie „...Zawędrowali w ciemny las”, ale za chwilę szlak wraca na drogę w kocie łby. Partia pielgrzymkowa pewnie poszła przodem.


Spływ dwóch potoków. Tuż za nim mogiła powstańców i kolejna stacja Partyzanckiej Drogi Krzyżowej. Miejsc pamięci dookoła pełno. Toż tu właśnie działali leśni ludzie"Ponurego" i "Nurta". 

Szlak malowniczo wije się przez leśne pagórki. Przyjemnie chlupocze strumień co utorował sobie koryto między nierównościami terenu.

 


Przy leśnej kaplicy spożywam obiad – sałatkę z pomidorów, oliwek i kiełków rzodkiewki. Znalazłem sobie poręczny kostur, teraz idzie się pewniej. W kapeluszu, płaszczu i z kosturem – rasowy ze mnie pielgrzym świętego Jakuba! Natomiast drogą szlakową ...płynie rzeka! Co teraz?

... Obejść toto niełatwo - gęstwina podszytu i młodych sosenek, maliny, kanaliki... Mimo wszystko, jakoś się udało.

Nad tymi okresowymi strumyczkami powyrastały dorodne grzyby – także takie: 

Jesteś bezpieczny: ja nie mam jak cię ugotować, a nikt więcej tu chyba dziś nie idzie...

Wzgórkiem między koleinami, wspierając się kosturem jakoś przebrnąłem, prawie nie mocząc stóp :) Wyszedłem na brukowaną drogę. Uff! Ale nic z tego, za chwilę szlak znowu w las, podmokłą dróżką. Zmienia kierunki, ale jedno jest stałe: cały czas łagodnie pod górę. I wreszcie sucha dróżka. Szumi wiatr, nawet pojawiły się jakieś ptaki. Przyspieszyłem, bo zmarzłem w czasie tej przeprawy. Przy podmuchach kapie z drzew – chwilami wydaje się, że to nowa fala deszczu.

W rezerwacie „Góra Sieradowska” jednak szlak schodzi w dół, wąską ścieżką, i to dość stromo. Wiadomo: w bliskości gór muszą być doliny...


Droga do Santiago...


Odcinek szlaku, na którym ktoś – chcący czy niechcący? – zbudował tamę. Za nią, jak to za tamą, zbiornik wodny. Obchodzę górą, przez chaszcze, tu na szczęście mniej nieprzebyte. Dawni pielgrzymi to musieli być dzielni! Czy muszę dodawać, że od Wąchocka nie spotkałem (na leśnym szlaku) ani człowieka?


Od wyjścia z lasu – reszta drogi to już bułka z masłem. Asfaltem i przeważnie w dół. Dobrze oznakowana, trudno zabłądzić. Telefonuję w poszukiwaniu noclegu – zacznę od tych wymienionych w internetowym opisie Drogi Świętokrzyskiej. Pierwszy telefon – załatwione. Cena bardzo przyzwoita, jak na pokój jednoosobowy: 50 zł.




Kościół Świętego Ducha, Bodzentyn.


W pierwszej czy drugiej wiosce kupuję chusteczki i napój. Choć to kosztuje bardzo mało, nie starcza mi gotówki, kartą nie można – sprzedawczyni mi odpuszcza tę resztę. W Bodzentynie na skraju rynku robię minizakupy. Chodzę w tę i w tamtą, dwaj starsi panowie zauważają, jeden z wielką chęcią udzielił mi szczegółowych wskazówek. Precyzyjnych i trafnych, jak się okazało.

Czeka na mnie pokój wyposażony komfortowo i gustownie. Okazuje się, że nawet buty mogę mieć suche – gdy przybyłem, pani zaniosła je na piec, choć cuchną. Łazienka poza pokojem, ale do mojej wyłącznej dyspozycji. I herbatka. Full wypas! Pościel w księżyce, gwiazdy i słońca. Przypomina mi, że jestem dzieckiem wszechświata.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz