wtorek, 10 sierpnia 2021

Etap P16D: Kotuszów - Szydłów


 Pierwszy mój (mini-)etap Małopolskiej Drogi Świętego Jakuba. Szydłów darzę szczególnym sentymentem - "polskie Carcassonne".

Budziłem się w nocy – trochę z zimna, trochę z jakiegoś niepokoju, ale na dobre obudziła mnie ptaszyna jakoś przed piątą, kiedy już świtało. A kiedy słońce wschodziło, kościół świętego Jakuba był opromieniony różowym światłem. 

Myślałem, że wstanę, spakuję się i zrobię zdjęcie, ale o 5:30, kiedy kończyłem pakowanie, nagle poświata znikła, prawdopodobnie słońce znalazło się za chmurami, które przeważają na dzisiejszym niebie. No, ewentualnie może za jakimiś drzewami, lasem czy wypukłością terenu, tak więc kościół już nie świeci, zachowuje jakieś blade resztki tego różu. A ptak mnie tak natarczywie budził!

W pewnym sensie skorzystałem dziś z gościnności księdza proboszcza w Kotuszowie, bo to chyba jego staraniem powstała ta wspaniała altana. Być może nawet ten placyk należy lub należał do kościoła. Są tu również urządzenia do ćwiczeń i karuzele, huśtawki, zjeżdżalnia dla dzieci. Jest to taki ciekawy placyk, mimo pochyłego terenu zgrabnie, po ludzku zagospodarowany. 

 



 

Wychodząc za szlakiem Małopolskiej DŚ, mijam trzecie już gospodarstwo oznakowane jako agroturystyczne – co ciekawe, gospodyni drugiego, która nie miała dla mnie miejsca, wcale o nim nie wspomniała.


Po prawej jeszcze domy, a po lewej już sady, głównie śliwkowe – ciągną się po horyzont! Droga jakubowa prowadzi do Szydłowa, ale na jego dalszy skraj. Gdybym poszedł główną, już byłbym w tym mieście. Tu jednak mniejszy ruch, no i te śliwki i morele – tu jedna, tam następna – w sumie wyborne śniadanie!

 



Historyczne centrum Szydłowa otoczone od zawsze murami, dziś gorliwie odnawianymi i uzupełnianymi. Wkraczam w ich obrąb. Szydłowski kościół św. Władysława, o dziwo, otwarty. Chyba pierwszy w ciągu siedmiu dni kościół, który zastałem otwarty poza godzinami nabożeństwa. Czuję moc obrazów Jezusa i Matki Boskiej częstochowskiej, siadłem w ich pobliżu oraz figury Jana Chrzciciela chrzczącego Jezusa, i podziękowałem za tegoroczną pielgrzymkę. Za chwilę wybieram się na rynek.

Szydłów wypiękniał od czasu, gdy go po raz pierwszy widziałem. Odnowione fasady i elewacje, nawierzchnia rynku i chodniki chyba też, na balkonach kwiaty. Wszystko tak jakby odżyło, a pamiętam to jako raczej podupadające miasteczko, z pijaczkami zalegającymi przy poręczy sklepu. Nawet są jakieś lokale, gdzie można coś zjeść, „Gospoda Rycerska”, noclegi, jest kilka sieciowych sklepów spożywczych. W każdym razie, Szydłów żyje, coś się buduje, coś się odnawia... 


 

Wchodzę na zamkowy dziedziniec bez biletu, obok nieczynnego punktu informacji turystycznej. Uwijają się robotnicy, chyba demontujący wielką scenę. Dwa dni temu było Święto Śliwki. Podobno jest to polska stolica tego owocu.

 

Apel królów
 

Pierwotny zamek w remoncie, o ile nie w totalnej odbudowie, bo jakoś te mury za bardzo wyglądają na świeżą zaprawę, chociaż są z kamieni, układane zgodnie z zasadami dawnej sztuki. Ale tak jakby zbyt równe i zbyt świeżo wyglądające. Może się mylę, może za czasów Łokietka już budowano tak równo?


Brama Krakowska wygląda naprawdę imponująco. Tutaj dopiero widać dawną potęgę czy też ważność Szydłowa.

Naczelnik czy... harnaś?
 

W synagodze jest pani, ale nie wpuszcza, bo jeszcze z 15 minut do otwarcia. Do WC też nie wpuści. Odwiedzających informuje, że mogą kupić bilet, który jest drogi, ale uprawnia również do zwiedzania dziedzińca zamkowego (ha!). Nie chcę czekać i wydawać. Wracam na rynek. Pomyślałem, że poczekam te pięć minut do otwarcia Gospody Rycerskiej i tam zajdę, ale zamknięte i do ostatniej chwili nic się nie rusza, poza tym, że ze środka dobiega kaszel. Uznałem to za znak, żeby jednak tam nie czekać. Dzięki temu odkryłem na środku rynku (!) kawiarnię, której wcześniej nie zauważyłem.

Jest bardzo drogo, ale po pierwsze, zaoszczędziłem na noclegu, a po drugie – mogę potraktować pięć złotych z ceny kawy jako bilet wstępu do galerii sztuki, gdyż tutaj są wystawiane obrazy miejscowych artystów, jest piękny chociaż czarno-biały mural przedstawiający Szydłów za dawnych czasów, z chłopem orzącym pole przed murami miasta; jest piękna rzeźba kobiety z dzieciątkiem, siedzącej po turecku – ogólnie jest bardzo gustownie, nawet stoły mają ciekawe kształty, z jednego kawałka starego drzewa wycięty płaski blat. Spotkanie z pięknem – może właśnie tego było mi potrzeba na zakończenie wędrówki!

 


Widok na rogalik z ciasta półkruchego z powidłami śliwkowymi, zapewne z miejscowych śliwek, naprawdę pycha! No i jeszcze, w cenie kawy, śliwka w czekoladzie „Szydłowianka”.

Posiedziałem sobie do woli w kawiarnio-galerii, potem poszukałem miejsca, gdzie można wyrzucić śmieć do segregacji – znalazłem w urzędzie miejskim – wyrzuciłem, przyszedłem na przystanek bez pośpiechu, i okazuje się, że właśnie za chwilę mam autobus, który jeździ co 2 godziny lub rzadziej. Cudem to wszystko się zsynchronizowało! Droga się opiekuje...


Ostatni rzut oka na mury...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz