Central Camp Pražačka – zza gęstego żywopłotu liczne odgłosy dzieci i odbijanej piłki. Postój na jakimś spacerowo-biegackim zieleńcu wygospodarowanym na wzgórzu między różnymi arteriami. Woda z kraniku. Pielgrzymie klimaty.
Pośrodku trawnika rzeźba, która mi przypomina... stylizowaną mapę Tatr polskich! |
To jest fantastyczne, że przez Czechy, a w szczególności przez Pragę, można przejść prawie wyłącznie terenami zielonymi! Brawo tutejsi architekci krajobrazu, urbaniści i projektanci szlaków! W końcu krętymi alejkami schodzę z terenu zielonego. Praga – miasto „na siedmiu wzgórzach”. Może na siedemnastu.
Przebrnąłem skrzyżowania arterii, przedostałem się w rejon mniej samochodowy.
Miasto pomników, posągów i rzeźb:
Rzeźba Karela Pokornego "Zbratanie" |
Fragment fontanny wyobrażającej, jak rozumiem, opętanie muzyką |
Obok jest „library of things”. Słyszałem o tym niedawno: po co kupować, jak można wypożyczyć? Droga do ograniczenia materialnego śladu ekologicznego. Tu się pewnie schodzi alternatywna Praga. O, właśnie przyszedł jej niewątpliwy przedstawiciel. Szpakowaty koczek, długa biała broda. Z perlistym śmiechem wita się tu z kimś po angielsku, tam z kimś innym po czesku.
Otoczenie w stylu (post-)industrialnym. Także toaleta z blachy falistej. Nie lubię tego stylu, ale rozumiem, że młode pokolenie (a przynajmniej jego niekonwencjonalna część) nie goni za tym, co dla starszych jest swojskie, gemütlich. W każdym razie, regeneruję siły.
Na placu przed Bramą Prochową spotykają mnie dwie dziewczyny. Zauważają muszelkę na moim plecaku i pytają, czy idę do Santiago. Jedna z nich szła Camino w Hiszpanii. Żegna mnie sakramentalnym ¡Buen camino! Nie miałem refleksu zapytać, skąd są.
Naměstí Republiky, czyli centralny plac stolicy Czech |
I oto kościół świętego Jakuba. Naprzeciwko – sklep z cannabisem. Ale ja nie tam… Dzwon bije trzecią, a mnie właśnie rozwalił się suwak kieszeni – tej, w której niosłem grubszą gotówkę. Kursy w bankomatach (i prowizje) są iście zbójeckie. W kantorach tak samo, albo jeszcze bardziej. Myślę, że mają już aż za dość naszych złotych. Dlatego warto zaopatrzyć się zawczasu.
Kościół jest właśnie otwarty – przez chwilę nawet grała organowa muzyka. Właśnie tu się znajdują największe organy w Republice Czeskiej. Szkatułka – zbierają na ich renowację. Boczne nawy poodgradzane sznurkami z napisami „Alarm”. Dobrze, że w ogóle można wejść do kościoła! A wnętrze to przebogate, chyba barok. Mnóstwo płaskorzeźb, piękne sklepienia…
Największe organy w Czechach |
Naciskałem po kolei wszystkie guziki w domofonie. Dopiero u braci minorytów był odzew – i to po polsku. W tym kraju wielu katolickich duchownych to Polacy. Nie tylko dostałem pieczątkę do credencialu, ale i zaproszono mnie do posilenia się tym, co zostało z uczty, która właśnie dziś się w klasztorze odbyła (bądź co bądź, święto!)
Czeskie rękodzieło - dewocjonalne... |
...i świeckie |
Idę przez kolejne centralne place Pragi (Staroměstske nam. itd.). Na starówce nieprzebrany tłum, gwar i wysokie ceny. Na Moście Karola tłum ludzi płynie w obie strony. Ktoś gra na hang-drumie. Ciekawe, że one zawsze mają taki minorowy strój. Słyszę wiele języków, w tym często polski.
Widok z mostu Karola na Hradczany |
Rzeźby zdobiące most |
Za mostem po schodach w dół. Uroczy placyk Na Kampu. Zaciszny, mimo że dużo ludzi – w restauracyjnych ogródkach i na ławeczkach pod drzewami. Wszystko wybrukowane kostką. Ławki wszystkie pozajmowane, więc przysiadłem się do uroczej Latynoski z Kanady, ucięliśmy miłą konwersację, a ja posiliłem się maminym ciastem z morelami (ona nie chciała).
Park Kampa – część z lewej strony w remoncie („rewitalizacja”), ale po prawej zielono i życie parkowe kwitnie w najlepsze. Liczne grupki porozsiadane na trawnikach.
Na nadbrzeżu seria budek zamienionych w kawiarnie. Chyba pora na popołudniową kawę, ale tam na ogół hałaśliwa muzyka. W ostatniej cicho – okazuje się, że to stolarnia, założona w ramach biblioteki publicznej i publicznie udostępniana! Dostaję do picia wodę z filtra. Wspaniale, poza tym, że ktoś coś kroi na pile tarczowej. Cała tamta muzyka to pikuś! W każdym razie, znowu widzę zaskakującą społeczną inicjatywę, dotąd znaną mi tylko z filmu The Week Frederica Laloux i Helene Gerin.
Idę przez dzielnicę Smíchov. Na przeciwległym brzegu wzgórze z posępnym kościołem – to historyczno-legendarny Wyszehrad. A tutaj – dworzec kolejowy, przystań rzeczna… i ruchliwa ulica. Trzeba zaraz za przystanią uciec na brzeg. Uciekłem. W wypożyczalni na przystani promu (zaskakująco taniego! 20 Kč) kawa. Zacna! Nie wiedziałem, dokąd dzisiaj dojdę, więc dopiero teraz dzwonię do dwóch tanich ubytovni. No i masz ci los! W żadnej nie ma miejsc. Teraz dopiero zaczyna się przygoda. Dojdę, dokąd się da (w ciągu najbliższej pół do godziny) a potem popytam albo znajdę spokojne miejsce pod chmurką lub pod mostem.
Popularny na Wełtawie canoeing |
Asfaltowa pieszo-rowerowa promenada wiedzie między rzeką (i wąskim pasem krzaków) a ruchliwą szosą (piętro wyżej). I właśnie jest pora wieczornych przejażdżek rowerowych.
Nadrzeczne graffiti |
O nocleg nie bardzo się martwię. Największy szkopuł w tym, że nie mam wody w butelce. Gdyby tak ktoś mnie przenocował na łódce! (i dał wody do picia i umycia zębów)
W końcu przed wiaduktem znalazłem wyjście na górę bez drapania się przez chaszcze, przeprawiłem się przez dwupasmówkę i na wielkiej stacji paliw odbyłem wieczorną toaletę. Jeszcze tylko woda z aromatem do picia i na upatrzone miejsce do spania pod wiaduktem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz