wtorek, 22 sierpnia 2023

Etap C18: Nezabudice - Kalinová Ves

Na śniadanie (owsianka z chia i świeżo zebranymi jeżynami) zaszedł jakiś znajomy artystki. Suszę rzeczy z rosy i zbieram się pomału. Lucie dała mi na drogę lemoniady z kwiatów dzikiego bzu (bezinka) z gazem prosto z syfonu. Na przystanku kupiłem sobie napój kawowy, a od artystki kupiłem ptaszka na prezent. Dostałem też pieczątkę miejscowej, niedziałającej już, parafii.

Wnętrze kościoła w Nezabudicach
Znowu piękna pogoda - i znowu parno już przed południem. Skrajem pól i lasów znów z lekka pod górę - to w słońcu, to w półcieniu. Po drodze pasę się dojrzałymi jeżynami. A stopy całują ziemię.


Tutejsze ptaszki, uświadomiła mi Lucie, nie śpiewają przez cały dzień. Odprawiają tylko swój dyżur z rana i pod wieczór. Dlatego za dnia słychać niemal wyłącznie ciche cykady. Wiatr trochę orzeźwia, ale już nie chłodzi. Czyli temperatura zbliża się do temperatury powierzchni ciała! Słońce parzy w łydki.

Schodzę lasem znowu na drogę tuż nad pluszczącą Berounką. Lucie mówiła, że to stara rzeka, pełna mocy. Kawałek piaszczystej plaży – jak tu nie skorzystać?


Twarde skały z czasów początków życia na Ziemi – dziś oplecione bluszczem. Szlak sprowadza z szosy na świeżo skoszoną nadrzeczną łąkę. Możecie sobie wyobrazić ten zapach? Za kosiarkę służy tu traktoro-spychacz! Na drugim brzegu wznoszą się imponujące skały. Wśród tej żywo zielonej łąki, po równym, po ubitej ścieżce idzie się przyjemnie. Nie licząc tego, że to patelnia.



Po trzeciej dobrnąłem do skryjskiego mostu. Widocznego na mapie zamku Týřov po drodze nie zauważyłem. Może całkiem w ruinie. Przed mostem prywatna łąka a na niej budka z občerstveniem, czyli jadłem i napojami. Dwoje państwa stamtąd idący informują: podstawowe artykuły są.

Podstawa to malinovka – odparłem. Malinovki nie było, ale była borůvka (czyli czarna jagoda) z kija oraz wybór lodów. Zapytałem o jajecznicę. Nic z tego. Tu chyba nigdzie jej nie smażą – a u nas to podstawowe danie śniadaniowe! Tu za to popularne są hotdogi (párek v rohliku), ale to mnie nie interesuje. A dania typowo obiadowe (choćby naleśniki) są wszędzie drogie. Biorę maliny z bitą śmietaną (zamrożone jedno i drugie!)



Skryje – kolejna wieś na wzgórzu – trylobitami słyną. Najwięcej skamieniałości tych paleozoicznych zwierzątek znaleziono właśnie tutaj. Niepozorne (góra 3 cm), a taką karierę zrobiły wśród paleontologów i geologów. Nic dziwnego, że osada ma je w herbie. Są też dwie czy trzy restauracje (nie zawsze z miłą obsługą) i muzeum tychże trylobitów, ukryte w bocznej uliczce i czynne tylko do 17-tej. 

Tablica edukacyjna przy wejściu na główny plac w Skryjach

Czyż to nie urocze? Biblioteczka na przystanku. Gdzież bardziej potrzebna niż tu?



Szlak znowu sprowadza mnie nad potok. Po tylu napojach, słodyczach i kawie pot leje się ze mnie strumieniami. Idę to z jednej, to z drugiej strony potoku. Mała dziewczynka idzie się kąpać, kilku panów bardzo serio ćwiczy boks (rękawice, ochraniacze na brzuch, ciosy z całej siły…). Cichutko, słychać tylko jak jeden coś innym tłumaczy, a w oddali szumi potok.

Kemp „Na Šlapnicy” – cicho, spokojnie, pogodnie, wręcz sielankowo. Pytać czy iść dalej? Słońce, choć wciąż parzy, już niewysoko… Dopiero po 18-tej. Ale może się już nie telepać dalej? Okolica ładna, otoczona lasem, głosy dzieci tłumią się wśród drzew. Właściciela nie ma, mimo że powinno być otwarte do 22-ej. Ludzie mówią, że jeszcze dziś przyjedzie. Podjeżdża nastolatka na rowerze. Pyta, czy chcę się zakwaterować w chatce czy w namiocie. Odpowiadam, że chciałem zapytać o obie możliwości. Odjechała z kempingu, obiecując, że wróci.
Przyjechał gospodarz kempu. Był gotów udostępnić mi domek za 700, ale jak na tylko jedną noc to dopłata +200. Uznałem, że to już zdecydowanie przesada, a pod gwiazdami bez namiotu - nie pozwoli. Idę dalej, póki widno. Czułem, że tu nic z tego nie będzie, ale tak kusiło…
Niestety, znów do góry. Ale drogą, więc stromizna do wytrzymania. Na skraju skarpy wdzięczne domki z szerokimi i głębokimi widokami. Pozawierane okiennice, więc chyba teraz domki stoją puste. A niektóre mają takie ładne, drewniane podesty…

Wieś Čila. Przy kaplicy przerobionej na urząd gminny czy gromadzki akurat jest człowiek. Pieczątkę mi dał, ale w sprawie noclegu radzi iść aż do Zvikovca. Tam najbliższy kemping.

- A jak tam najszybciej dojść?

- Szosą. Cztery kilometry.


Do Hradišťa szlak szosą, wysadzoną drzewami. I zupełnie nieuczęszczaną. W Hradišťu spytałem o drogę do Zvikovca. W dwóch miejscach podali mi te same informacje: prosto, tylko nie skręcać w lewo, a zejść do rzeki. Tak poszedłem, tyle że wkrótce dróżka straciła charakter szosy; w końcu doszła do „chrzczonej” żwirem asfaltówki, ta zaś znowu przeszła w polną drogę – właściwie nawet nie szutrową, tylko wygniecioną w trawie. Zbliża się do rzeki, skręca w lewo i długo długo jedyne światło, jakie widzę, to nie całkiem jeszcze ciemne niebo. Potem pojawiają się światła, ale na przeciwległym brzegu rzeki…

Dotarłem do wielkiego mostu. To tu pod mostem drogowym jest pole namiotowe – tabořišťe „Pod Mostem”. Fajne na czeskich kempingach jest to, że nieraz bez ceregieli udzielają noclegu wędrowcom bez namiotu. A ten ma dodatkowe uroki – np. tę karuzelę – perpetuum mobile. Wystarczy wejść na metalowy podest i lekko odepchnąć się od ziemi – i już się kręcisz niemal bez końca, oglądając po kolei wszystkie strony świata.

Za to prysznic jest na żetony: nocleg stówkę, prysznic 40 Kč – może być! No i, co najważniejsze, są zadaszenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz