środa, 23 sierpnia 2023

Etap C19: Kalinowa Wieś (Zvíkovec) - górka nad Berounką (przed Bujesilami)


Budzę się – dół śpiwora i polar (służył mi za poduszkę) w rosie. Obfitszej niż w poprzednie noce – i chłodniej było. Mostem ciągną ciężarówki – jakieś cysterny, ale przede wszystkim wolno sunące długie samochody drzewiarskie – puste i pełne.

Huśtawki, karuzela, łagodne zejście do rzeki – mówiłem, że ten camping ma swoje uroki. I ładne dziewczyny, jedna z nich jest za barem. Oprócz malinovki i chleba z masłem (jedyne bezmięsne jadło w tym miejscu) kupiłem piękną wodniacką mapę okolic górnego biegu Berounki – właśnie tam teraz idę.

Z ciekawostek językowych:

stan – namiot

panský stan – pisuar

Kemp ten ma swoje uroki, ale i minusy. Nie ma segregacji śmieci (dookoła już powszechnej) a w dozowniku przy umywalce mydło się skończyło i nikt nie uzupełnia. Aż dziw, że jest „taśma szczęścia” w WC.




Idę ku centrum Zvíkovca. Już po chwili trafiam na karczmę „U Sześciu Trampów”, gdzie zjadam pierwszą w Czechach jajecznicę. Ani jajecznica, ani kawa nie zachwycają (ale są!), nie ma pieczątki (a taka fajna nazwa, i odpowiednie rysunki wiszą na ścianach), ale młody barman zainteresował się moim credencialem. Zobaczył, że idę od Pragi i Karlštejnu, i wyraził podziw.

Jeden z obrazków na ścianie "Pod 6 Trampami"

Skrótem, tzn. szlakiem, na górę, do właściwego Zvíkovca. Mikroklimat we wsi zabezpiecza pokaźna sadzawka. Dom „Zvíkovecká Kytička” – dom kiciusiów?


Kościół w remoncie, proboszcza już nie ma (dojeżdża z Radnic). Pieczątkę dostałem w sklepie spożywczo-przemysłowym (Zmišené Zbożí). Pod sklepem… Zvíkovec ma swoją statuę wolności! Pomnik bojowników o wolność, której nie doczekali.


Pogoda się subtelnie zmienia. Już południe a wcale nie ma upału (w cieniu). Ale słonko daje śmiało… Postój wysoko na wzgórzu, żeby się przebrać, kolejny postój – posiadówka na ambonie, a do Chluma jeszcze hen!

Wieś Chlum (etymologicznie tożsame z naszym Chełmem). Zamarzyła mi się gospódka z kawą mrożoną i oto właśnie przed nią stoję. Tylko, że zamknięta. Kawałek dalej w czyjejś zagrodzie parasol jak w knajpie. Przyglądam się, z bramy wychodzi chłopak i mówi, że to nie gospoda. Ale współczuje memu losowi i oferuje piwo na drogę!

Z piwem to usnę! – wymawiam się.

To może wody?

O, to by się przydało – zapasy malinovki i napoju funkcjonalnego już uszczupliłem. Dał mi całą półtoralitrówkę – co ja z nią zrobię? Trochę wypiję, trochą rozrzedzę te moje napoje (mają mocny smak), a trochę będę to popijał, to się polewał, i jakoś się może zużyje, więc doceniam hojność.



Obraz świętej Ludmiły w jej kaplicy

Już wychodzę z malutkiego Chluma. Nad polem jakaś maszyna wzbija białe tumany. Co oni tu rozpylają? Wiatr wieje akurat w moją stronę. Idę prosto w stronę słońca, tym razem lekko w dół. Nareszcie szlak w las, czyli w (pół-)cień.


Teraz malowniczo granią szybko opadającą ku Berounce – słyszę jej szum i charakterystyczne piski, które wydają dzieci w zetknięciu z wodą. Gospoda Pracharská nad stopniem wodnym (kąpielisko jest tuż nad nim) ma całkiem bogate menu i stosunkowo niewysokie ceny. Wybieram cukinię w cieście z ziemniakami, a z działu „Dla królików i modelek” – růžičkovą kapustę z masłem. Myślałem, że to kalafior, a to… brukselka! Też dobrze, dawno już jej nie jadłem. Na deser lody. Mój pierwszy obiad z prawdziwego zdarzenia, odkąd jestem w Czechach. Cena w sumie – jak na nasze warunki – nieprzyzwoita. Jak na tutejsze – bez przesady. Jadłospis jest bogaty, jedzenie całkiem w porządku, obsługa piękna i uwodzicielska (ten uśmiech... – cóż więcej rzec?)

Ścieżka chwilkę idzie wzdłuż Berounki, a potem skręca strooomo w górę. Nie dość, że szaleńczo stroma, to jeszcze raz po raz bramy z gałęzi zwieszają się nie wyżej niż półtora metra nad ziemią – ścieżka pokornych… albo krasnoludków! Ale po kąpieli w rzece, wypasionym obiedzie i uśmiechach kelnerki jestem gotów na każde wyzwanie. Zresztą już płaskowyż, opromieniony skwarnym słońcem. Wieś Hřešihlavy czyli „Grzeszne Głowy”. Co wieś, to sadzawka albo i dwie, jak tutaj. Mądre ludzie!



Dochodzi siódma, a tu ciągle upał (w słońcu). Łagodnie pod górkę między polami, i właśnie zaraz za Hřešihlavami zabłądziłem: poszedłem dalej krętą szosą, a należało skręcić w lewo w niepozorną ścieżynkę, łatwą do przegapienia. Nadłożyłem co najmniej pół kilometra, a nadłożyłbym z osiem, gdybym się nie zmitygował i nie popatrzył na mapę!

Przez las, znów stromym zboczem w dół, i chyba znowu zgubiłem szlak. Pewnie tam, gdzie były pozwalane w poprzek drzewa. Ale niby gdzie należało skręcić? Na dno głębokiego wąwozu? A może z powrotem na górę (to po co kazali schodzić?!) O, jednak jest tu szlak – przez pół kilometra nie znaczyli, a tu – jak gdyby nigdy nic.




A teraz dla odmiany szlak wyprowadził mnie na podmokłą łąkę i... zostawił. Przez potok –a dalej ani znaków szlaku, ani drogi. Łąka coraz bardziej podmokła... Desperacko decyduję się wracać do lasu i trawersem w górę po stromym zboczu…


Leśny alpinizm po zmierzchu. Podpierając się dwoma kosturami, piąłem się między gałęziami i korzeniami, walcząc z czasem, bo już się ściemniało, a do szczytu wciąż daleko. To była walka o życie, w każdym razie o bezpieczny nocny wypoczynek, który przynajmniej częściowo zregeneruje moje siły. Dobrnąłem prawie na samą górę i wśród wysokich traw umościłem sobie prawie równe legowisko. Nad głową gwiazdy i wysokie drzewa – nie miałem siły długo podziwiać.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz