Widok na Hýskov - miejscowość po drugiej stronie rzeki
Na studni kubek z napisem "Dzisiaj wszystko się uda"...
...a kot to symbol szczęścia |
Szczęścia czasami chodzą parami |
"Witamy w stronach ojczystych pisarza Frantiszka Nepila. Dobrej drogi, a nawet jeszcze lepszej!" |
Pensjonat Klamovka w Stradonicach |
W drodze do Niżboru |
Niżbor |
W kawiarni na pięterku pawilonu |
Szlak nareszcie idzie długi czas prawie po równym. Do czasu, kiedy odbija w bok i w górę. A obok jest punkt widokowy na Berounkę widzianą z góry. Uświadamiam sobie, że przepuściłem wszystkie okazje, kiedy byłem blisko rzeki i mogłem się w niej wykąpać. Chcę to nadrobić. Z punktu widokowego z wielkim wysiłkiem trawersuję ku wyschłemu potokowi, znów trochę w górę na skarpę (kolejny punkt widokowy na szczycie klifu!) i znów w dół, do koryta tegoż potoku – i w końcu jestem na drodze asfaltowej biegnącej wzdłuż rzeki, a zaraz potem nad samą rzeką – na kilku metrach kwadratowych kamienno-kamienistej „plaży”. Berounka płynie leniwie – kajakarze i canoeingowcy (ci ostatni płyną stojąc w czółnie lub na nadmuchiwanej tratwie) bez trudu pływają z prądem i pod prąd. Woda niezimna – wreszcie się zanurzyłem, i też udało mi się popłynąć w obie strony. A teraz schnę przed wspinaczką w górę potoku.
Plecak wydaje mi się większy niż zwykle i czuję się z nim na tych stokach jak bohater „Misji” na samym początku filmu. Ale chcę wrócić na szlak jakubowy – czyli czerwony do Roztok.
To była dobra droga. I szybka, zwłaszcza odkąd wspomagałem się kosturem. W lesie na górze jest jeszcze goręcej niż w dolinie. W pewnym miejscu na zaledwie kilku metrach temperatura wzrasta o kilka stopni! Od rana było parno, teraz zaczyna popadywać, wyjąłem więc z plecaka płaszcz, zdjąłem koszulkę (w obu naraz byłoby za ciepło) i… przestało padać. Idę więc bez koszuli i jest mi gorąco, ale do wytrzymania. Pocę się dziś na potęgę. Po tamtych wspinaczkach teraz droga lekko w górę wydaje się prawie jak po równym. Tymczasem się rozpogadza. Szlak kręci po okolicach Nižboru. Drogą jezdną doszedłbym tu w godzinę a nie w cztery (no, trzy plus ta kąpiel w Berounce).
Jakieś osiedle rekreacyjne w środku lasu. Posiedziałem sobie na „ambonie” między dwiema brzozami. Na jednej z nich szlak był narysowany ze strzałką ustawioną tak, jakby schodził z góry. A góra stroma… cóż czynić! Pnę się tam, a znaków ani widu… Schodzę na dół, idę prosto, a na kolejnym rozdrożu znów strzałka jakby szlak schodził z góry… Więc ja znowu do góry, znowu nic. Dalej… znaki prosto. Jakiś żółtodziób malował te znaki! Po co strzałka jak na zakręcie, kiedy szlak idzie prosto?! Rozeźliłem się, bo upał i parno, z plecakiem ciężko, do Roztok daleko (ok. 9 km), a oni tu sobie jaja robią…
No więc trzeci raz na górkę, po plecak, bo go tam zostawiłem, żeby nie nosić tam i z powrotem, zanim znajdę właściwy kierunek. Może poproszę o wodę, bo picie mi się kończy.
Nie było kogo prosić. W końcu punkt orientacyjny – hajovna czyli gajówka. Otwarta brama, więc wszedłem, poprosiłem o wodę, spytałem o nocleg.
- Woda jest za tym żółtym baraczkiem. Po tamtej stronie płotu! A przespać się pielgrzym może na ławeczce. Już tu pana nie ma! - taką mniej więcej odprawę dostałem. Woda za baraczkiem – owszem, oficjalne ujęcie, ponoć pitna. Tyle że czuć jakby antybiotykiem jakimś… ale lepsza taka niż żadna. Przy najbliższej okazji resztę wyleję.
Patrzę na mapę i podejmują radykalną decyzję: schodzę ze szlaku! Do Roztok szlakiem przez las 9 km – doszedłbym w najlepszym razie koło dziesiątej, a niebo się zachmurzyło i jest bardzo parno. Czy znajdę tam deszczochron? Natomiast we wsiach nad krętą Berounką są gospody, pola namiotowe… słowem, łatwiej o schronienie. Będzie dalej i może kawałek serpentyną pod górę – ale bezpieczniej wobec takiej pogody. I może gdzie dostanę malinovkę!
Žloukovice: kilka domów na krzyż, a potem stromo w dół, po lewej głęboki jar porośnięty gęstym lasem liściastym. Zaczynam żałować: może te nadbrzeżne miejscowości nie są skomunikowane (inaczej niż linią kolejową)?
I potem trzeba będzie do góry – i wszystko na darmo? Jednak to jeszcze nie koniec wsi. No i jest ładna, choć może niebogata. Kręta ulica, niespodzianka za każdym zakrętem. Wątpliwości ustępują fascynacji: kurczę, to mi bardziej przypomina „właściwe” Camino niż tamto ganianie po zalesionych górkach!
I już zaczyna kropić. Zakładam płaszcz – przestaje. O, restauracja, miejscowy ośrodek życia! Wraz z wielką szklanicą malinovki (większość trafia do mojej butelki, opróżnionej z podejrzanej wody) wstępują we mnie nowe siły i nadzieja. Noclegów tu nie ma, dziewczyna zza lady mówi, że turyści tu śpią gdziekolwiek, choćby na ławkach.
– No, ale pogoda…
– Nie będzie padać – wyrokuje pani meteorolog, która dorabia za barem. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że się myli. A może nie? Tylko czy trafię do tych Račic? Na mapie nie ma żadnej drogi tam prowadzącej, choć stąd aż tam ciągną się jakieś zabudowania… Malinovka + strouhaný eidam (choć stopił mi się w jedną bryłę) no i może plus te piękne krajobrazy – to już jest życie!
Do Račic – wzdłuż torów będzie najbliżej, a w każdym razie najpewniej. Tymczasem ulica asfaltowa przechodzi w szutrową, a potem kończy się bramą czyjejś posesji. Na szczęście, wcześniej są schodki do torów. Pozostaje iść torem, wciśniętym brawurowo między Berounkę a jej wysoki, urwisty brzeg. Wzdłuż brzegu czasem biegnie słabo wydeptana ścieżka, a czasem nie. Trzeba iść nasłuchując, czy i z której strony nadjeżdża pociąg. W końcu są schodki do góry, na polną drogę. W samą porę. Za chwilę zza moich pleców nadjeżdża pociąg a właściwie długi szynobus. A ja drogą, zdeterminowany lec pod najbliższym zadaszeniem, choćby takim jak było na przystanku kolejowym w Žloukovicach. Słońce już zaszło, tylko łuna na niebie. Ten stan determinacji prowadzi mnie nieraz – przez odruch „Co mi tam!” do euforii wolności, teraz też przez chwilę dotknąłem tego szczęścia.
Doszedłem do stacji ČD Račice. Tyle, że tu nie ma nawet zadaszenia (nie licząc okapu domku zawiadowcy) a ławki są z metalowych prętów – niezbyt dobre podłoże pod plecy! To może jednak poszukam tego campingu? W barze mogę spytać o miejsce na nocleg.
Zapytałem przechodnia ze złomem. Dotarłem do kempingu „U Jezu” („koło jazu”). Ziemia nierówna ale sanitariaty jak trzeba. Zadzwoniłem do recepcjonistki. Umówiliśmy się, że formalności dopełnię rano.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz