W wolnym tłumaczeniu:
„Nieprzestrzegacze szukają guza”.
Skręcam do Lochotinskiego Parku i wśród zieleni...
...docieram do słynnego pilzneńskiego ogrodu zoologiczno-botanicznego (dwa w jednym, a nawet trzy, bo częścią ogrodu jest DinoPark). Najpopularniejsze zoo w Rep. Czeskiej, i zdaje się że jedno z największych w Europie. Ideą tego ogrodu jest chyba wymieszanie stanowisk zoologicznych z botanicznymi, aby można było sobie łatwiej wyobrazić współwystępowanie tych gatunków. Wyobrazić, bo...
Drogowskazy głoszą: „Afrykański las deszczowy”, „Afrykańska sawanna” itd. – a na wybiegu zwierzyna w całkiem europejskim otoczeniu roślinnym. Dla ludzi (zwiedzających) wielkie, nieogrodzone tereny; wybiegi dla zwierząt, które mają w nich spędzić całe życie – często malutkie. Tylko niektóre zwierzęta mają wybiegi względnie przyzwoitych rozmiarów. Np. te dla ptaków brodzących – owszem, nie przypominają klatek, i coś tam rośnie.
Ogólnie botanika nie rzuca się w oczy, może dlatego, że rzadko są oznaczenia, co jest co. Podobną różnorodność roślinną można teraz spotkać w landscapingu wielu miast. Ale owszem, roślin jest w sumie dużo, zieleń bujna, świergoczą wśród niej ptaki (miejscowe)…
Imponujący landscaping w części dla... ludzi |
Jest i super-atrakcja dla dzieci: DinoPark z mniej lub bardziej wiernymi rekonstrukcjami różnych gatunków mezozoicznych jaszczurów; dinozaury są naturalnej wielkości, co przenosi najmłodszych w inny świat. Ich (dinozaurów) ubarwienie to już artystyczna wyobraźnia twórców. Niektóre stwory poruszają łbami i ogonami. Można się też sfotografować w paszczy zębatego dinozaura.
No, pora na mnie. Żegnajcie, wymarłe przed setkami milionów lat stegozaury i ginące dziś gibbony – czy zdołacie przetrwać poza ogrodami zoologicznymi?
Lody tu to pomyłka. „Real pistacchio” – bez smaku. Za to ich wafelek – przesiąknięty aromatem jakichś egzotycznych ssaków mięsożernych… Jeszcze przez chwilę wdycham te zoologiczne zapachy, słucham plusku wody i krzyków jakichś ptaków wodnych. Piszczą prawie jak dzieci na kąpielisku…
Pilzeńskie zoo swego czasu słynęło z lwów
Udało się wyjść z zoo. Pogoda (nareszcie) sprzyja wędrowaniu: nie pada, a jest pochmurnie. Teraz już zmierzam poza granice Pilzna ulicą Radčicką, leciutko do góry.
Znowu pokropuje. To nic. Jest ciepło, a deszcz nie za mocny. Przy samej szosie krasowe formacje skalne, a na szczycie – Zámeček, czyli dosłownie: pałacyk, ale w Polsce też byłby nazwany raczej Zameczkiem. Granice pojęć nie całkiem się pokrywają w różnych językach.
Plzeň-Radčice. Malowniczy zakręt Mży. Nie fotografuję bo pada, a w dodatku skończyło mi się wolne miejsce. Będzie trzeba coś ze staroci skasować. We mżawce idę do Malešic (ostatnia dzielnica Pilzna). Pachną złocistorudo-zielone pola – szeroki oddech przestrzeni.
Jak mi się chciało do WC – to nie miałem gdzie. Jak miałem gdzie – już trzeci raz dzisiaj! – to nie mogłem. Kosztowało mnie to wypicie m.in. „gorącego ponczu” (z torebki), niedrogiego co prawda, tudzież herbaty w restauracji Maleszycki Dwór, gdzie poćwiczyłem (skutecznie) asertywność w domaganiu się reszty.
Świętemu Janowi |
To ciągle jeszcze miasto Pilzno |
Z Dolnego Vlkyša ulica Ke Kušti wyprowadza mnie w pole (dosłownie i w przenośni) a potem drogą w rzadki las liściasty, o ile nazwanie jej drogą nie jest przesadą. W każdym razie, ta kręta przecinka powinna mnie, wg sfotografowanej wczoraj mapy, zaprowadzić do wsi Kušti albo na drogę z Kumperku do Kušti. Byle by nie kręcić się w kółko! Znowu zamiast zawczasu zapytać o drogę, wykoncypowałem ją samemu, a potem błądziłem, bo „droga”, jak to leśne dróżki mają w zwyczaju, po prostu się rozpłynęła.
Co prawda, wyszedłem z lasu, szedłem jakąś miedzą, ale trafiłbym zupełnie gdzie indziej niż zamierzałem, gdyby Opatrzność nie zesłała mi kolejno dwojga informatorów, i to dokładnie w newralgicznych momentach. Z pomocą ich wskazówek dotarłem do Kušti. Przy okazji odnalazł się czerwony szlak. Miał rację mój gospodarz, że droga jakubowa wiedzie wprost przez jego wieś! Czyli koniec mojego „objazdu”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz